sobota, 4 czerwca 2016

Niespodzianka

Niespodzianka

marzy mi się śmierć
lekka i ciepła
przy śniadaniu
wybuch gazu

wypadek samochodowy późnym wieczorem,
asfalt zalewa oczy
nagle i bezboleśnie,
zasypiam bezpowrotnie.

Umieram we śnie,
umieram dniami i nocami
i umrzeć nie mogę
tylko śmierć daje mi wolność

a może umrę w szpitalu
na zapalenie płuc i kiłę
rozbieram się na mrozie,
bierzcie mnie, niech zginę.

rozetnę ciało do kości,
obejrzę wątłe i wypukłe tkanki
w poszukiwaniu duszy krew spiję

a więc to mam w środku

piątek, 3 czerwca 2016

Niedopisana

Niedopisana

jestem niedopisana
padam na swoje kolana
chciałabym być kochana
spragniona wieczora
otulona paskiem
przykryta brzaskiem
dopisz mnie
tego chcę
podnieś mnie z kolan
nie pozwól mi skonać
nie dam się pokonać
(nie) pokochana
napojona mrokiem
nieskończona wzrokiem
szczelna ochroną
zakryta jutrzenką
niedopieszczona piosenką
nadwrażliwa
nieprawdziwa
urojona
skończona
dotknij mnie
chciałabym
lecz boję się
ochroń-obroń
delikatna
pójdę z płatka
subtelna
niewierna
ucieka do ramion
bez złudzeń i znamion
niedzielna
nie na podział
rozdziel wrzecionem
świadomość

kolejny rozdział
innym plemionem
wiadomość
z innych ust
innego świata
starty spust
dłonią przeplata
zagubiona
strącona
niezdecydowana
zmarnowana
mniemanie zbyt niskie
poczucie zbyt śliskie
by trwać
by wygrywać
beznamiętna
wyżęta z uczuć
bez żadnych przeczuć
pamiętna
beznadziejna
płaskość kolejna
niewyrażenie
trwałe niespełnienie
chore marzenie
niespełnione cele
cynizm po przecenie
z sarkazmem na czele
dziwne pragnienia
to bez znaczenia
jestem niedopisana
padam na swoje kolana
chciałabym być kochana
ale ze mnie głupia krowa
pozostawiona bez słowa
przy życiu
w ukryciu

czwartek, 2 czerwca 2016

Nienasycenie

Nienasycenie

Mam w głowie: kursor piszczącej białej myszy.
Hałas we mnie i poza mną krzyczy.
Zatapiam się w milczeniu, bez błogiej ciszy.
Coś mnie odwraca, obraca się, syczy.

Płaskie naczynia jakby z kremowej gliny.
Rujnują się, zatrzymują wodę bez przyczyny.
Myśli pęcznieją, puchną, gniją jak ruiny.
Oplatane lękiem niby drut z platyny.

Czarne dziury w ciele tworzą rozwaliny.
Błyszczą łyżki w gardle bez śladu patyny.
Języki z policzków zwiększają pragnienie.
Gałka oczna w ustach sprawia zatracenie.

Rozwalę wyblakłe drewno dla uspokojenia.
Poharatane ręce są kosztem upojenia.
Od destrukcyjnych działań nie zaznam ukojenia.
Nawet sosnowa trumna nie dała uwolnienia.

Zamienie diamenty w zwykłe szare kamienie.
Metafizyczność jest dzisiaj w cenie.
Wyrażę siebie, poczuję w płucach słone drżenie.
Na wyprzedaży dziś nienasycenie.

środa, 1 czerwca 2016

Niematerialistycznie

Niematerialistycznie

Kochaj mnie
chcę umierać w złotym tle
uduś mnie aksamitem łóżka
filiżanką uderz w potylicę

Daj mi ukojenie
pozwól zasnąć, dotknij
boję się, że to Miłość
coś umiera we mnie z każdym tknieniem

Burzę się, wzdrygam i gotuje
Ty zamarzasz
tyś jest marny
pusty estetyczny
mój materialistyczny
zbyteczny choć użyteczny

Zabiorę Cię gdzieś poza przestrzeń
doceń to, co we mnie siedzi
poza światem poza czasem
chcę kochać
aż myśleć przestaniesz

weź mnie
jak Ci się daję
niematerialistycznie

wtorek, 31 maja 2016

Nieistnienie

Nieistnienie

Tak długo tu zalegam, zapuszczam korzenie,
Widać ślady każdego sztormu, wykraczania poza brzegi,
Aż mi dusza się wylała na ściany, na zasłony,
Barwiąc je odcieniem zimowej burzy.

Chłód ogarnia, lecz spokojny,
Lęk się wżera, jak kurz osadza się tam,
Gdzie nie będzie już więcej ruchu,
Powoli zamarzam, ssąc własne kostki lodu.

Chcę być kim innym, sweter, chcę być kim innym,
Zastawki zastawiam i robię się siny,
Weź w posiadanie moje fioletowe żyłki,
Wypełnij je pyłkiem, nalej mi herbaty.

Chociaż znoszę, nienawidzę, pragnę kary,
Nie zasnę, więc zgaś mnie, ogol moją głowę,
Nie mogę przestać, od drgania bolą mnie stawy,
Przestań podszeptywać moje marne myśli.

Skórki się łuszczą, rozkładają skrzydełka z naskórka,
Odlatują, mieszając się ze strachem, krzepnę w cieple,
Niech mnie odtrują jakieś sprawy rzeczywiste,
Ześlą na mnie nowe stany, chcę nie istnieć.

poniedziałek, 30 maja 2016

Nienarodzona łza

Nienarodzona łza

Iskrzy się lód i pęka kra,
uwalnia błękitną wodę.
W mej duszy zalega ta łza,
lecz jej uwolnić nie mogę.

Zadajesz mi ból,
lecz ja czuję lęk.
Ty zmieniasz wciąż się,
bardzo mi Cię brak.

Mówisz – jestem zła, choć nie ma złych ludzi.
Mówisz – nienawidzę Cię! Lecz nienawiść nie istnieje.

A ja biegnę przez śnieg – zimny jak Ty.
Szukam Cię, pytając – dlaczego.
I chcę uwolnić te łzę, chce Cię uchronić.
Ty nie chcesz, cierpię przez to.

Kocham Cię, a Ty mówisz o nienawiści,
która nie istnieje, tak jak nienarodzona łza.

niedziela, 29 maja 2016

Zachwyt nieuleczalny

Zachwyt nieuleczalny

Mój książę, nie na białym rumaku, bez złotej korony,
lecz z koroną myśli własnych tak pięknych i wdzięcznych.
Krew błękitna mętnie przelewa się przez żyły
i wprowadza zmętnienie, zmęczenie, zbawienie.

Jestem łabędziem Twego majestatu, nie zabijaj,
nie brudź rąk krwią chłopięcą, ukochaj przy tronie.
Jeśli zechcesz na kolanach karm uczuciem, nie bronię.
Ukoi się i zaśnij wtulony z bliskością, miej potrzebę,
otulę Cię jak gąbka chłonąca łzy ramionami snów.
Snów jasnych i pełnych melodii, na krawędzi jutrzenki.

Moje dłonie błądzące rozszyte już nie błądzą,
przygarnij, pozwól im się zagoić, bo wciąż boli.
Przykryj dłonią, dotykaj, nie chcę się bać.
Nie chcę płonąć w ogniu krzyku naskórka dotyku.
Niech od słów płonie tylko krew w policzkach.
Gdy błękit zmiesza się z pomarańczą, będę wolny.

Słowa tak pełne nie mieszczą się w ustach,
wylewa się strumień emocją rozproszony.
Są takie rzeczy, które zalegają w gardle
i nagle nie wyjdą bez strachu, bez winy.
Przyczyny określeń, ich się domyślimy.
Gwieździste, perłowe, złote i dyjament.
Za mało by wyrazić, bez słowa, bez granic.
Milczenie srebrzyste niech znowu przykryje.
Zrozumienie w ciszy w umyśle się kryje.

Vis a vis tonę w rzece, tęcza za mną leci.
Nie przeczę, jestem w niebie, mój błękit zielony
jest skończony, lecz trzymam się Ciebie ostatkiem
sił moich, Twój brąz zielony na ziemi się mieni w przestrzeni.

Otulanie wełną, bawełną, maliną, agrestem, słodyczą.
Myśli moje szepczą, a tak jakby krzyczą, nie potrafię.
Wybacz mi, że błądzę w szarościach, nie mogę.
Także słodycz ust Twoich chodzi mi po głowie.
Po słowie nie ma takich zdań, które powiem.

Chcę tutaj i teraz tej niezależności.
Własności na wyłączność aż do końca radości.
Pieczęci z soli, języka, krwi ciepłej i bólu.
Kocham to, co niezrozumiałe dla ludzi.

Oddam Ci moje oczy, utop się w ich głębi,
a ja nie podam Ci dłoni byś mógł wreszcie odetchnąć
do dna, aż do krańców powierzchni. Oddychaj mnie.
Oddam Ci mój uśmiech, blask niech Cię ośmieli,
ułóż się w czystej, niezapoconej pościeli
i weź go na zawsze, po co mi on także.
Oddam Ci moje nogi, wyłamię, mam ich więcej,
blizny skrzące w cieple nie są niebezpieczne,
kształt smukły, bezwładny, ciał martwych i ładnych.

Weź mnie na własność, oddam Ci się cały.
Ale wypełniaj i spełniaj to, co Ci oddaję.
Powierzam każdą zimową burzę,
tam gdzie Cię znalazłem, w burzy.

Maluję usta na czerwono i wiem, że chciałbym umrzeć na
Nad drugą istotą zachwyt nieuleczalny.