sobota, 25 czerwca 2016

Obfitość

Obfitość

Dwa serca mi wyrosły i nimi oddycham.
Rozszerzyły klatkę żeber,
naprawdę mogę oddychać.
wdech wydech

Hipersześcian moim domem,
tam kieruję czworo oczu
na osiem barwioną tęczę,
słucham delfiniego głosu.
Jest ósmy dzień tygodnia,
więc mamy mnóstwo czasu
by zdążyć się połączyć
za pięć po w pół do piątej.

Trójkąt jest moim domem,
dwie kropki, brak przestrzeni,
tworzymy czwarty wymiar,
podróżujemy w masie.
Nie dowiesz się czym jestem
dopóki mnie nie skradniesz.
Dłonie wiecznie spragnione
wypiszą nieskończoność.


piątek, 24 czerwca 2016

Dwadzieścia

Dwadzieścia

ja jestem ziarnko piasku,
spróbuj mnie rozgryźć, a poczujesz zgrzyt,
słyszysz łamanie kości,
a może to tylko mój krzyk?

ja jestem solą w Twoim oku,
koniecznym składnikiem łez,
zawsze będę u Twego boku,
noc i dzień. życie i śmierć.

dwadzieścia razy do roku,
sztylet w pierś, połknij sny,
nie wierz już w te lepszą przyszłość,
nie nadejdzie, nie przyjdzie nic.

więc proszę nie rań mnie,
nie mów, że czujesz coś.
każdy sympatii gest
wwierca się we mnie na wskroś
nie tul bo boli, nie mów bo rani,
też nie dotykaj, bo parzy.
póki nie będzie wszystko stabilne,

muszę swe uczucia zabić.

nie spalę słów, rzuconych na wiatr,
zachowam w sercu i nie zapomnę,
gdy z innym w rozkosz oddasz się,
ja wtedy wspomnień tych dotknę.

nie mogę przestać, zaklęty krąg,
chcę się wydostać, zabierz mnie stąd,
życie mi chyba wypada z rąk,
niech się rozsypie, ratując wciąż.

nie pozwól im mówić o teraz,
ja nie chce już myśleć i śnić,
chcę w Twoich się ustach zapomnieć.
i tam trwać, bo tak nie da się żyć.


czwartek, 23 czerwca 2016

Dlaczego

Dlaczego

Dlaczego nie ma magii, światełka i blasku?
Dlaczego nie ma ulgi, błogości, spokoju?
Gdzie się podział mój uśmiech na twarzy o brzasku,
i gdzie mój lek na ciągle uczucie znoju?

Dlaczego wciąż marzę o silnych doznaniach?
Dlaczego chcę kochać mocno i szaleńczo?
Dlaczego mój umysł jest nie do poznania
i czemu chorych myśli koroną go wieńczą?

Dlaczego wołają mnie moje łabędzie?
Dlaczego mój feniks nie lęgnie w popiele?
Skoro ich nie było i nigdy nie będzie,
dlaczego wciąż marzę o nieznanym ciele?

Dlaczego przygodzie spełnionej nie wierzę?
Dlaczego wciąż marzę i pragnę by kochać
tak jak się nie da, na cuda się mierzę
by po nieosiągalnym znów cierpieć i szlochać?

Dlaczego nie alfa, wciąż omega, czemu?
Dlaczego chcę wciąż pierwszy kochać i zdobywać?
Przecież ból to zada tylko sercu memu,
nie zdobyłem nigdy, znów będę przegrywać.

środa, 22 czerwca 2016

Omega

Omega

Ja nieboskłon, który trzyma gwiazdy
i ja życie na całej planecie,
jestem spektrum barw całego świata,
półcieniem tańczącym gdzieniegdzie.

Jestem energią, która tchnie Wam duszę
i materią, która wszystko tworzy,
temperaturą jestem i przedzimiem,
szarością codzienną istnienia.

Jestem platynową płytką,
zaćmieniem nagłym słońca,
jestem spokojem bezwzględnym i wiecznym,
każdą wersją i pąkiem, przedwiośniem.

Jestem szybkością, której nie uciekniesz,
i atakiem, co spada znienacka,
zmiennością jak wichry i burze,
uniwersalnością, gdy mruczę.

Jestem informacją aż do omega,
oddychaniem ostatecznym i beznadziejnym,
każdą kością i mięśniem, i dźwiękiem,
jestem wirusem, który Was zakaził.

Jestem polem pszenicznym w poranek,
jam świadomość na pewno istnieję,
włosowatym naczyniem jestem,
androgynią, czynem i podstawą.

wtorek, 21 czerwca 2016

Yang

Yang

Jesteś księżyc, co barwi mi noce
i Tyś gleba na której mam stopy,
jesteś cieniem co rzucam na drogę,
zaciemnieniem tego, co nie widzę.

Jesteś ziemią, którą ja się karmię
i wodą, która upaja zmysły,
przyjemnym chłodem i końcem zimy,
czernią mojego spełnienia.

Jesteś srebrnym talizmanem,
krwawym zachodem słońca,
jesteś smutkiem moim i moim płaczem,
introwersją, dojrzałym owocem i jesienią.

Jesteś odpornością, której mi już nie brak
i ochroną, która mnie spowije,
biernością, gdy otworzę umysł,
uległością, gdy poszukam ramion.

Jesteś przestrzenią od nieba do ziemi,
moim wdechem spokojnym, głębokim,
każdym moim włosem i zapachem,
jesteś rośliną, która mnie oplata.

Jesteś sosnowym lasem o północy,
jesteś mózg ideą złączony, sprawny,
statecznym falochronem żyły jesteś
i męskością, rozumem, ułudą.

poniedziałek, 20 czerwca 2016

Yin

Yin

Jesteś słońcem, które świeci dla mnie
i niebem na które się wznoszę,
jesteś blaskiem co oświetla mą twarz
Twoim światłem z tysiącami barw.

Jesteś powietrzem, którym oddycham
i ogniem, który mnie rozpala,
jesteś bielą myśli i początkiem lata,
ciepłem całego mojego bytu.

Jesteś szczerozłotym kruszcem,
jutrzenką świeżą spowitą rosą,
jesteś radością moją i moim śmiechem,
ekstrawersją i kwiatem i wiosną.

Jesteś siłą, która da mi siłę,
i obroną, która stanie murem,
aktywnością, gdy sen świata zmorzy,
dominacją, gdy dam zaufanie.

Jesteś czasem od ranka do nocy,
mym wydechem nierównym, wzniesionym,
moją skórą i Twoją, dotykiem i smakiem,
jesteś zwierzęciem co biegnie do mnie.

Jesteś kwiecistą łąką w południe,
jesteś serce w piersi bijące mocno,
pulsującą żwawo tętnicą jesteś
i żeńskością, emocją i cudem.

niedziela, 19 czerwca 2016

Ból, szarość i rzyganie

Ból.
Ból wszystkich jaskrawych plakatów. Ich czarne rany białego papieru zalane gęstą farbą.
Ból jaskrawości przytłumiającej emocje, ból barw zabija prawdę.
Ból przerostu formy nad treścią. Ból zakłamania w prawdzie. Ból przeżycia ze skutkiem śmiertelnym.
Ból opadających liści pozbawionych chlorofilu. Wypchanych karotenem.
Ból pękniętych płyt chodnikowych. Ból odciętych kocich łbów.
Ból rodzinnych mieszkań przepełnionych rodzinami. Ból niezrozumienia i przeinaczenia.
Ból ograniczenia anaforyczną formą treści. Ból jasnego światła. Ból prostoty, monotonii, chromatyzmu.
Ból braku panaceum. Ból utopii, krainy czarów, ideałów, doskonałości, perfekcji? Nie.
Ból papierosowego dymu.
Ból.

Szarość.
Szare kredowe mury. Ich pęknięcia wchłaniają bure pyły milczących miast.
Szare cegły i zapachy w nozdrzach, zapachy ludzkich wydzielin i pożywienia. Szare.
Szare wnętrza, spłycone, zatracone, odcięte, marnie rosnące nie w tym kierunku.
Szare kolorowe trampki i szare niebieskie dżinsy. Szare myśli kłębiące się w głowach.
Szare smutki i szare radości. Szare kory zasypiających przy szumie opadających liści drzew.
Szare blaski pośród snów. Szare tory tramwajów. Szare białe kartki z szarymi czerwonymi marginesami.
Szare szarości. Szarości nad szarościami i wszystko szarość.
Szare nuty i szare melodie. Szare, niemrawe dźwięki z trudnością artykułowane poprzez wargi.
Szare od dymu wargi. Szare od oczu kredki. Szare uszy wewnętrzne, stare i starte.
Szary papierosowy dym.
Szarość.

Rzyganie.
Rzygam kolorowymi jak ja plakatami, one rzygają swoim tuszem na chodnik.
Rzyga jaskrawość niemrawym szeptem wydzielin ludzkich i spalin.
Rzygają drzewa obumierającymi liśćmi by zgnić i zbutwieć i nawozić smrodem.
Rzygają koty swoimi odciętymi głowami prosto pod nogi ślepych przechodniów.
Rzygają rodziny przepełnionym wspomnieniami, uczuciami, bla, domem.
Rzygam formą i treścią, i światłem, kontrastem, określeniem, słowem, myślą.
Rzygam waszymi ideałami i poglądami, rzygam wami.
Rzygam szramami monet na szarych bolesnych kamieniach. Rzygam.
Rzygam waszym jedzeniem, które rzyga wami i waszym oddechem, rzygają.
Rzygacie waszymi wnętrzami by je spłycić, dopasować i marudzić na zawsze bez końca.
Rzygacie swoimi butami i spodniami mokrymi od waszych ukrywanych łez.
Rzygacie myślami, by nie zawracać sobie głowy, by było po staremu, dobrze.
Rzygacie biletami, ulotkami, karteczkami, by zaśmiecać drogi do domu zbłąkanym kotom.
Rzygacie tuszem, duszą, śmieciami, liśćmi, biciem dzwonów, liczbami, okresem, krwią, dymem.
Rzygacie bólem i szarością. Dźwiękiem, ciszą, ciemnością, wargami, oczami, uszami, odbytem.
Rzygamy papierosowym dymem.
Rzyganie.