Zachwyt nieuleczalny
Mój książę, nie na białym rumaku, bez złotej korony,
lecz z koroną myśli własnych tak pięknych i wdzięcznych.
Krew błękitna mętnie przelewa się przez żyły
i wprowadza zmętnienie, zmęczenie, zbawienie.
Jestem łabędziem Twego majestatu, nie zabijaj,
nie brudź rąk krwią chłopięcą, ukochaj przy tronie.
Jeśli zechcesz na kolanach karm uczuciem, nie bronię.
Ukoi się i zaśnij wtulony z bliskością, miej potrzebę,
otulę Cię jak gąbka chłonąca łzy ramionami snów.
Snów jasnych i pełnych melodii, na krawędzi jutrzenki.
Moje dłonie błądzące rozszyte już nie błądzą,
przygarnij, pozwól im się zagoić, bo wciąż boli.
Przykryj dłonią, dotykaj, nie chcę się bać.
Nie chcę płonąć w ogniu krzyku naskórka dotyku.
Niech od słów płonie tylko krew w policzkach.
Gdy błękit zmiesza się z pomarańczą, będę wolny.
Słowa tak pełne nie mieszczą się w ustach,
wylewa się strumień emocją rozproszony.
Są takie rzeczy, które zalegają w gardle
i nagle nie wyjdą bez strachu, bez winy.
Przyczyny określeń, ich się domyślimy.
Gwieździste, perłowe, złote i dyjament.
Za mało by wyrazić, bez słowa, bez granic.
Milczenie srebrzyste niech znowu przykryje.
Zrozumienie w ciszy w umyśle się kryje.
Vis a vis tonę w rzece, tęcza za mną leci.
Nie przeczę, jestem w niebie, mój błękit zielony
jest skończony, lecz trzymam się Ciebie ostatkiem
sił moich, Twój brąz zielony na ziemi się mieni w przestrzeni.
Otulanie wełną, bawełną, maliną, agrestem, słodyczą.
Myśli moje szepczą, a tak jakby krzyczą, nie potrafię.
Wybacz mi, że błądzę w szarościach, nie mogę.
Także słodycz ust Twoich chodzi mi po głowie.
Po słowie nie ma takich zdań, które powiem.
Chcę tutaj i teraz tej niezależności.
Własności na wyłączność aż do końca radości.
Pieczęci z soli, języka, krwi ciepłej i bólu.
Kocham to, co niezrozumiałe dla ludzi.
Oddam Ci moje oczy, utop się w ich głębi,
a ja nie podam Ci dłoni byś mógł wreszcie odetchnąć
do dna, aż do krańców powierzchni. Oddychaj mnie.
Oddam Ci mój uśmiech, blask niech Cię ośmieli,
ułóż się w czystej, niezapoconej pościeli
i weź go na zawsze, po co mi on także.
Oddam Ci moje nogi, wyłamię, mam ich więcej,
blizny skrzące w cieple nie są niebezpieczne,
kształt smukły, bezwładny, ciał martwych i ładnych.
Weź mnie na własność, oddam Ci się cały.
Ale wypełniaj i spełniaj to, co Ci oddaję.
Powierzam każdą zimową burzę,
tam gdzie Cię znalazłem, w burzy.
Maluję usta na czerwono i wiem, że chciałbym umrzeć na
Nad drugą istotą zachwyt nieuleczalny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz