Czarny pies
Rozdwojenie jaźni
przez kopulację wyobraźni.
Czarny pies usiadł mi na piersi,
więc teraz się boję, nie mogę oddychać.
Cieniem swoim przykrył mój sens i moje znaczenie.
Ale to bez znaczenia gdy znów jestem w cieniu.
Czarny psie, nie jedz mnie.
Psie czarny, nie rób ze mnie karmy.
Zaszczekał moje myśli i teraz jestem niczym.
Od głosu gardłowego sens zatracam.
Wyciem do księżyca teraz tylko jestem.
Martwym dźwiękiem wieczoru i niczym więcej.
Czarny psie, zostaw mnie.
Psie czarny, czemu jestem marny.
Ogonem zmiótł moje serce. I nie mam uczuć.
Pustką zionie moje wnętrze, chodź psie.
Nie jestem drewniany, ale schronienie ofiaruję.
W środku przecież teraz tylko pustkę mam.
Czarny psie, boję się.
Psie czarny, wieczór taki parny.
Przed lękiem nie klęknę i też nie ucieknę.
Życie tymczasem ciągle jest piękne.
Lecz ja jestem we mgle i krztuszę się, duszę.
Więc weź psa na smycz i zakończ katuszę.
Nie oddam go do schroniska,
czarną ciecz będę chełpił wprost z pyska.
sobota, 11 czerwca 2016
piątek, 10 czerwca 2016
Czarny chłopiec
Czarny chłopiec
Papieros by jeszcze bardziej skrócić życie, żar kropki w ciemnościach odlicza sekundy
I proch spadający na wiatr, przez mgłę, do kałuż, uzupełnia jego strach, i moją ulgę
To tylko rozpalanie się chłodem i podnieta urokliwością, pogarda pod językiem
I oddech na każdym istnieniu, w bezdechu widzisz wybawienie, oddychaj mnie
W każdym wzorze chemicznym szukasz zatrzymania oddechu, chociażby na chwilę
W pogłębianiu głowy nie widać rezygnacji, nawet gdyby wyjąć oczodoły, nie widać
Szaleństwo, przekleństwo, szał amok furia, the presja, aspołeczna regresja
Masochista co boi się bólu, grzeczna perwersja, uprzejme spoliczkowanie, przyjemny gwałt
Okaleczanie miłym słowem pozbawionym wartości, pełne pustki źrenice
Papieros by jeszcze bardziej skrócić życie, żar kropki w ciemnościach odlicza sekundy
I proch spadający na wiatr, przez mgłę, do kałuż, uzupełnia jego strach, i moją ulgę
To tylko rozpalanie się chłodem i podnieta urokliwością, pogarda pod językiem
I oddech na każdym istnieniu, w bezdechu widzisz wybawienie, oddychaj mnie
W każdym wzorze chemicznym szukasz zatrzymania oddechu, chociażby na chwilę
W pogłębianiu głowy nie widać rezygnacji, nawet gdyby wyjąć oczodoły, nie widać
Szaleństwo, przekleństwo, szał amok furia, the presja, aspołeczna regresja
Masochista co boi się bólu, grzeczna perwersja, uprzejme spoliczkowanie, przyjemny gwałt
Okaleczanie miłym słowem pozbawionym wartości, pełne pustki źrenice
czwartek, 9 czerwca 2016
Czarne światło
Czarne światło
Trochę, tak jakby się ukrywam, za nieśmiałą powłoką emocji.
Prawdziwe życie to coś nieco zgoła innego. Witamy w rzeczywistości.
Nie wypaliłem się, odrobinkę przygasłem, zrobiłem się chłodny.
Może to woda w proszku przyprószyła moje drobne serce?
To krew od światła rozbłysła, z karmazynowej w kandyzowaną.
I od teraz chciałbym pachnieć świeżą pomarańczą.
Kropelka gęstego syropu z Twojego owocu nie ukoi moich zmysłów.
Rozedrgane głosy płyną spokojnie ganiając się z echem.
Tak bardzo nie rozumiem słonecznego ciepła i grzania się futra.
Nakarmię Cię chłodem, zamienię moją niedoskonałość w ozdobę.
Przebiorę się w Twoją skórę, nie zapomnisz, nie oddalisz.
Będziemy się rozrywać aż do krańca piany z morskiej fali.
Nie bójmy się pustych, pękających luster.
Czarne światło niech nam nie zasłania źrenic.
Niech nasz ból się nie boi. Ból się nas boi.
Trochę, tak jakby się ukrywam, za nieśmiałą powłoką emocji.
Prawdziwe życie to coś nieco zgoła innego. Witamy w rzeczywistości.
Nie wypaliłem się, odrobinkę przygasłem, zrobiłem się chłodny.
Może to woda w proszku przyprószyła moje drobne serce?
To krew od światła rozbłysła, z karmazynowej w kandyzowaną.
I od teraz chciałbym pachnieć świeżą pomarańczą.
Kropelka gęstego syropu z Twojego owocu nie ukoi moich zmysłów.
Rozedrgane głosy płyną spokojnie ganiając się z echem.
Tak bardzo nie rozumiem słonecznego ciepła i grzania się futra.
Nakarmię Cię chłodem, zamienię moją niedoskonałość w ozdobę.
Przebiorę się w Twoją skórę, nie zapomnisz, nie oddalisz.
Będziemy się rozrywać aż do krańca piany z morskiej fali.
Nie bójmy się pustych, pękających luster.
Czarne światło niech nam nie zasłania źrenic.
Niech nasz ból się nie boi. Ból się nas boi.
środa, 8 czerwca 2016
Śmiech
Śmiech
tarzam się ze śmiechu
umrę Ci w bezdechu
nie można zamknąć ust pocałunkiem
umysł nie przestanie przez cielesność
nie złapiesz oddechu
przy napadzie śmiechu
dotyk bliskość nie pomoże
co ja mogę
poza zepsuciem
snuciem się za myślą błahą i nieważną
nie lepiej zagrać w grę
i zajmować myśli
może nam się przyśni piękny sen
słuchaj mojego głosu, nie myśl
śmierć myśli, śmierć-niemyśl
dotykaj mojego ciała i poczuj je
lewą ręką przejmuję kontrolę
i na prawo przekładam serce
wyłącz mnie
nie chcę współczuć tego bólu
by mi siedział za źrenicą
to przecież takie proste
by przetrwać
tarzam się ze śmiechu
umrę Ci w bezdechu
nie można zamknąć ust pocałunkiem
umysł nie przestanie przez cielesność
nie złapiesz oddechu
przy napadzie śmiechu
dotyk bliskość nie pomoże
co ja mogę
poza zepsuciem
snuciem się za myślą błahą i nieważną
nie lepiej zagrać w grę
i zajmować myśli
może nam się przyśni piękny sen
słuchaj mojego głosu, nie myśl
śmierć myśli, śmierć-niemyśl
dotykaj mojego ciała i poczuj je
lewą ręką przejmuję kontrolę
i na prawo przekładam serce
wyłącz mnie
nie chcę współczuć tego bólu
by mi siedział za źrenicą
to przecież takie proste
by przetrwać
wtorek, 7 czerwca 2016
Szaleństwo
Szaleństwo
niech ktoś odłączy mi neurony
boleśnie kruszą moją czaszkę
głęboko skryte demony
nim złożę się w embrion i zasnę
zgoliłem brwi do połowy
by nie zrosły się jak ciało z głową
jak moje własne razem dłonie
nie chcę rosnąć
niech ktoś wyciszy cały świat
zgaście mi światło ja chcę spać
wyciszcie mózgi i krew
rozepnijcie mi mięśnie
nie chcę się przecież skrzywdzić
nie boję się całego świata
nie chcę się wić, płakać i piszczeć
i krzeczeć, zabierzcie
niech ktoś da mi węglan wapnia
by mój język stał się perłą
jeść piasek mógłbym bez końca
byleby mi to przeszło
na smyczy z dopaminy
łańcuchu serotoninowym
oddycham przez inhibitory
szczęście czuję do połowy
przecież tak jest wszystko dobrze
zwyczajnie nic się nie dzieje w szale
okropne to co nienazwane
rozumiem już waszą furię definiowania
sam nie wiem co mi tak grzechocze w głowie
niech ktoś odpowie mi
zajrzyj przez duszę, zajrzyj przez słowa
wykrzycz mi szeptem w twarz
możesz mi język wepchnąć do gardła
ostrym paznokciem wyłupać oczy
oblać mnie mlekiem, karmą i gównem
nic mnie już nie zaskoczy
chcę tarzać się w farbach
niech ktoś mnie umyje
niech ktoś mnie powstrzyma
zanim się zabiję
nie myślę o panaceum
nie wierzę że zdrowie istnieje
każdy dzień pustą cyfrą
w twarz mi się bezczelnie śmieje
niebo czasami jest białe
cukier ma posmak goryczy
nic nie przyniesie mi chwały
nic co moje się już nie liczy
chcę się stracić, chcę się zatracić,
nie mów mi jak i gdzie
chce już zasnąć, chce się odrodzić,
nie mów mi jak mam iść
niech to przestanie się wreszcie kręcić
zmieniać, rozdrabniać się,
mieszać, kołować, kotłować w szumie
niech ktoś wyciągnie mnie
niech ktoś odłączy mi neurony
boleśnie kruszą moją czaszkę
głęboko skryte demony
nim złożę się w embrion i zasnę
zgoliłem brwi do połowy
by nie zrosły się jak ciało z głową
jak moje własne razem dłonie
nie chcę rosnąć
niech ktoś wyciszy cały świat
zgaście mi światło ja chcę spać
wyciszcie mózgi i krew
rozepnijcie mi mięśnie
nie chcę się przecież skrzywdzić
nie boję się całego świata
nie chcę się wić, płakać i piszczeć
i krzeczeć, zabierzcie
niech ktoś da mi węglan wapnia
by mój język stał się perłą
jeść piasek mógłbym bez końca
byleby mi to przeszło
na smyczy z dopaminy
łańcuchu serotoninowym
oddycham przez inhibitory
szczęście czuję do połowy
przecież tak jest wszystko dobrze
zwyczajnie nic się nie dzieje w szale
okropne to co nienazwane
rozumiem już waszą furię definiowania
sam nie wiem co mi tak grzechocze w głowie
niech ktoś odpowie mi
zajrzyj przez duszę, zajrzyj przez słowa
wykrzycz mi szeptem w twarz
możesz mi język wepchnąć do gardła
ostrym paznokciem wyłupać oczy
oblać mnie mlekiem, karmą i gównem
nic mnie już nie zaskoczy
chcę tarzać się w farbach
niech ktoś mnie umyje
niech ktoś mnie powstrzyma
zanim się zabiję
nie myślę o panaceum
nie wierzę że zdrowie istnieje
każdy dzień pustą cyfrą
w twarz mi się bezczelnie śmieje
niebo czasami jest białe
cukier ma posmak goryczy
nic nie przyniesie mi chwały
nic co moje się już nie liczy
chcę się stracić, chcę się zatracić,
nie mów mi jak i gdzie
chce już zasnąć, chce się odrodzić,
nie mów mi jak mam iść
niech to przestanie się wreszcie kręcić
zmieniać, rozdrabniać się,
mieszać, kołować, kotłować w szumie
niech ktoś wyciągnie mnie
poniedziałek, 6 czerwca 2016
Samotność
Samotność
Bez dotyku, bez obecności.
Bez spojrzenia, bez bicia serca.
Bez słów, rozmowy, bez kłamstw.
Tak bardzo samotny.
Bez oddechu, bez ręki, bez słuchu.
Bez śmiechu, bez głosu, reakcji.
Zrozumienia, niczego, bez ludzi.
Tak bez ludzi samotny.
Potrzebuję. Chcę. Pragnę.
Nikogo to nie obchodzi.
Każdy pokryte lodem ma serce,
znieczulicę prowadzi na smyczy.
Ciebie nie da się dosięgnąć, tknąć,
jesteś silny, odporny, bez rany.
Potraktujcie mnie wreszcie - człowieka
jakbym był żywy, nie martwy symbolem.
Przecież to nawet nie może istnieć.
Czym ja jestem w tym pustym betonie.
Samoistnie skazany na zgubę.
Przecież chciałem pokochać ludzi.
Bez dotyku, bez obecności.
Bez spojrzenia, bez bicia serca.
Bez słów, rozmowy, bez kłamstw.
Tak bardzo samotny.
Bez oddechu, bez ręki, bez słuchu.
Bez śmiechu, bez głosu, reakcji.
Zrozumienia, niczego, bez ludzi.
Tak bez ludzi samotny.
Potrzebuję. Chcę. Pragnę.
Nikogo to nie obchodzi.
Każdy pokryte lodem ma serce,
znieczulicę prowadzi na smyczy.
Ciebie nie da się dosięgnąć, tknąć,
jesteś silny, odporny, bez rany.
Potraktujcie mnie wreszcie - człowieka
jakbym był żywy, nie martwy symbolem.
Przecież to nawet nie może istnieć.
Czym ja jestem w tym pustym betonie.
Samoistnie skazany na zgubę.
Przecież chciałem pokochać ludzi.
niedziela, 5 czerwca 2016
Przemoc
Przemoc
Zwierzę syknęło cicho, gdy mężczyzna zaczął się do niego zbliżać. Obracał powoli w dłoni długi, ostry nóż, służący najprawdopodobniej do zabijania wilków. Zwierzę zjeżyło sierść. Kobieta rozpaczliwie rzuciła się na zwierzę otulając je swoim ciałem. Szkliste łzy zabłysły w jej oczach. Spojrzała prosto na mężczyznę.
-Nie rób tego. -wyszeptała. -Proszę...
Mężczyzna prychnął z pogardą. Złapał kobietę za ubranie i rzucił nią z impetem o metalowe kraty, które po chwili zostały zaznaczone bordowymi strużkami krwi. Kobieta mocno przymykała oczy starając się zignorować bolesne pulsowanie głowy. Miała wrażenie, że zaraz eksploduje. Mężczyzna podszedł do niej i kopnął ją w brzuch. Jej krzyk rozdarł powietrze. Zwinęła się z bólu i zaczęło cicho łkać. Zwierzę warknęło. Mężczyzna podniósł ją za włosy skołtunione przez krzepnącą krew i uniósł do góry przystawiając jej ucho do swoich warg. Były spierzchnięte, suche i drapały jej ucho tak samo jak ostry zarost.
-Nie będziesz mi rozkazywać. -syknął. -Sam doskonale wiem, co jest dla nas najlepsze. Wiem co powinienem zrobić. Muszę to zrobić, więc się uspokój, jeżeli nie chcesz by stała Ci się krzywda.
Przesunął szorstką dłonią po jej udzie. Zadrżała. Upuścić ją z powrotem na ziemię. Spojrzał na zwierzę. Wydawało się być głupie i zagubione. Mężczyzna rzucił się na niego, jednak zwierzę wyczuło to w trakcie ataku i odpowiedziało tym samym. Mężczyzna starał się odepchnąć atakujące zwierzę ramieniem, zaś drugą ręką wbił nóż w jego brzuch. Zwierzę odskoczyło gwałtownie przerażone na drugi koniec klatki i wyszarpnęło zębami ostrze ze swojego ciała. Futro z pomarańczowego stało się czerwone.
-Błagam, przestańcie! -wykrzyknęła ostatkiem sił kobieta.
-Tygrys musi zginąć! –ryknął mężczyzna i wyciągnął z nieopodal leżącej torby pistolet.
Tygrys zaczął krążyć po swojej części klatki, gotowy do ewentualnych uników. Jego ogon przesuwał się rytmicznie przecinając powietrze z nieokreślonym dźwiękiem. Było coraz goręcej. Mężczyzna otarł pot z czoła. Nie był pewien czy co to robi jest słuszne. Kobieta podniosła wzrok na tygrysa. Gdy ich spojrzenie się spotkało, oczy zwierzęcia zaczęły lśnić dziwnym, elektrycznym blaskiem. Nagle chmury przykryły słońce, jednak ciemność jaka nadeszła nie była spowodowana wyłącznie tym. Ziemia lekko zadrżała. Mężczyźnie wypadł z dłoni pistolet. Z mroku w rogu klatki wyłoniła się androgeniczna postać kobiety ubrana w czarną, koronkową suknię przylegającą do ciała. Z jej czoła błyszczał w tajemniczy sposób czarny kryształ. Pięcioro oczu spojrzało prosto w oczy mężczyzny jakby widziały o wiele więcej niż para oczu. Nie opuszczając wzroku postać zgrabnie schyliła się po pistolet. Delikatnym ruchem dłoni zmiażdżyła go na drobne odłamki plastiku. Następnie podeszła do tygrysa, którego pogłaskała i podniosła z ziemi nóż. Rzuciła nim po ziemi w stronę mężczyzny.
-Zabraniam. -zabrzmiał donośnie jej głos. -Nie Tobie decydować o tym kiedy zwierzę zginie. Kim jesteś by nazywać się panem śmierci? Nikim. Ja jestem destrukcją.
Mężczyzna wybiegł zirytowany z klatki. Biegł jak najdalej. Nie chciał tego zapamiętać.
Czy jemu należy się śmierć ?
Zwierzę syknęło cicho, gdy mężczyzna zaczął się do niego zbliżać. Obracał powoli w dłoni długi, ostry nóż, służący najprawdopodobniej do zabijania wilków. Zwierzę zjeżyło sierść. Kobieta rozpaczliwie rzuciła się na zwierzę otulając je swoim ciałem. Szkliste łzy zabłysły w jej oczach. Spojrzała prosto na mężczyznę.
-Nie rób tego. -wyszeptała. -Proszę...
Mężczyzna prychnął z pogardą. Złapał kobietę za ubranie i rzucił nią z impetem o metalowe kraty, które po chwili zostały zaznaczone bordowymi strużkami krwi. Kobieta mocno przymykała oczy starając się zignorować bolesne pulsowanie głowy. Miała wrażenie, że zaraz eksploduje. Mężczyzna podszedł do niej i kopnął ją w brzuch. Jej krzyk rozdarł powietrze. Zwinęła się z bólu i zaczęło cicho łkać. Zwierzę warknęło. Mężczyzna podniósł ją za włosy skołtunione przez krzepnącą krew i uniósł do góry przystawiając jej ucho do swoich warg. Były spierzchnięte, suche i drapały jej ucho tak samo jak ostry zarost.
-Nie będziesz mi rozkazywać. -syknął. -Sam doskonale wiem, co jest dla nas najlepsze. Wiem co powinienem zrobić. Muszę to zrobić, więc się uspokój, jeżeli nie chcesz by stała Ci się krzywda.
Przesunął szorstką dłonią po jej udzie. Zadrżała. Upuścić ją z powrotem na ziemię. Spojrzał na zwierzę. Wydawało się być głupie i zagubione. Mężczyzna rzucił się na niego, jednak zwierzę wyczuło to w trakcie ataku i odpowiedziało tym samym. Mężczyzna starał się odepchnąć atakujące zwierzę ramieniem, zaś drugą ręką wbił nóż w jego brzuch. Zwierzę odskoczyło gwałtownie przerażone na drugi koniec klatki i wyszarpnęło zębami ostrze ze swojego ciała. Futro z pomarańczowego stało się czerwone.
-Błagam, przestańcie! -wykrzyknęła ostatkiem sił kobieta.
-Tygrys musi zginąć! –ryknął mężczyzna i wyciągnął z nieopodal leżącej torby pistolet.
Tygrys zaczął krążyć po swojej części klatki, gotowy do ewentualnych uników. Jego ogon przesuwał się rytmicznie przecinając powietrze z nieokreślonym dźwiękiem. Było coraz goręcej. Mężczyzna otarł pot z czoła. Nie był pewien czy co to robi jest słuszne. Kobieta podniosła wzrok na tygrysa. Gdy ich spojrzenie się spotkało, oczy zwierzęcia zaczęły lśnić dziwnym, elektrycznym blaskiem. Nagle chmury przykryły słońce, jednak ciemność jaka nadeszła nie była spowodowana wyłącznie tym. Ziemia lekko zadrżała. Mężczyźnie wypadł z dłoni pistolet. Z mroku w rogu klatki wyłoniła się androgeniczna postać kobiety ubrana w czarną, koronkową suknię przylegającą do ciała. Z jej czoła błyszczał w tajemniczy sposób czarny kryształ. Pięcioro oczu spojrzało prosto w oczy mężczyzny jakby widziały o wiele więcej niż para oczu. Nie opuszczając wzroku postać zgrabnie schyliła się po pistolet. Delikatnym ruchem dłoni zmiażdżyła go na drobne odłamki plastiku. Następnie podeszła do tygrysa, którego pogłaskała i podniosła z ziemi nóż. Rzuciła nim po ziemi w stronę mężczyzny.
-Zabraniam. -zabrzmiał donośnie jej głos. -Nie Tobie decydować o tym kiedy zwierzę zginie. Kim jesteś by nazywać się panem śmierci? Nikim. Ja jestem destrukcją.
Mężczyzna wybiegł zirytowany z klatki. Biegł jak najdalej. Nie chciał tego zapamiętać.
Czy jemu należy się śmierć ?
Subskrybuj:
Posty (Atom)