niedziela, 24 lipca 2016

Déjà vu

 Déjà vu

Usłyszała donośny dźwięk kroków. Zamiast spojrzeć na zbliżającą się postać, uniosła głowę do góry i spojrzała w  bezkreśnie białe niebo. Ktoś usiadł po cichu obok niej. Otworzyła ponownie ''Krainę Chichów'' i czytała dalej.
-Dlaczego niebo zamarzło na szkło? - dotarł do jej uszu spokojny, aksamitny głos. Zmarszczyła brwi.
    -Tam przecież nie ma szkła. - odpowiedziała tonem nie znoszącym sprzeciwu. Jednak ponownie wywróciła porcelanowe oczy do góry, jak gdyby chciała się upewnić, że wszystko nadal jest w absolutnym porządku.
    -Co takiego podoba Ci się w tej książce? - zapytał.
    -Każdy świat, który jest zbudowany tak, że wydaje się być podobny do rzeczywistego jest warty uwagi. Fascynuje mnie moment, w którym cały realizm jest doszczętnie niszczony. - zatrzymała swój wzrok na jego kolanach. Leżał tam nieco większy niż jej tom, białe litery głosiły w niemy sposób ''Ciężar milczenia''. Zaczęła zastanawiać się, z jakiej przyczyny obcy chłopak zadaje jej pytania. Nie zatrzymała się jednak nad irracjonalnością tego, że w ogóle udzielała odpowiedzi.
    -Jak często doświadczasz uczucia déjà vu?
Zamknęła książkę. Odwróciła twarz bezpośrednio w jego stronę. Jego jasnoszare oczy były oczami człowieka, który w swoim krótkim życiu przeżył i dowiedział się zbyt dużo. Teraz wyczekiwały jednej z ostatnich odpowiedzi. Dziewczyna przygryzła wargę i przemyślała odpowiedź.
    -Nigdy nie czułam w ten sposób. - skrzyżowała ręce na piersiach.

    -To Twoje pierwsze życie. - wyszeptał powoli. Nie odezwała się, czekała na wyjaśnienia. -Déjà vu przeżywamy nie dlatego, że dana sytuacja już kiedyś miała miejsce. Jest to spowodowane tym, że dawniej także żyliśmy. Z każdym kolejnym życiem poszerza się nasza świadomość. -wziął głęboki oddech. -Dopóki nie dojdzie się do krańca świadomości, po śmierci dusza będzie przechodzić do kolejnych ciał w poszukiwaniu doświadczenia. Wraz z owym doświadczeniem coraz częściej przeżywa się déjà vu. Aż do momentu, gdy nie można już normalnie funkcjonować. -zacisnął dłonie aż zbielały mu kłykcie. -Dochodzi do pomieszania zmysłów. Przeszłość zaczyna nachodzić się z przyszłością i ścierają się w chwili obecnej. Przygotowują się na wyjście duszy poza czas. Człowiek wariuje, aż do momentu w którym śmierć zostanie zadana z jego własnej ręki z pełną świadomością czynu. Nieudana próba oznacza, że to wciąż nie ten czas.  - wygłaszał swoje racje ożywionymi dźwiękami i zgasł.

    -Czy to już Twój czas?
    -Jestem pewien, że tak.
    -A więc dlaczego mi to mówisz? - była zirytowana.
    -Chciałbym, żeby ta wiedza przetrwała, bez doświadczenia.
    Wstał, nie racząc nawet podnieść książki, która upadła z donośnym trzaskiem na ziemię. Nie wolno tak traktować książek. Ścisnęła w dłoniach ''Ciężar milczenia.'' Wpatrywała się w niego przez cały czas, gdy wiązał sznur na pobliskim drzewie. Teraz to jej szklane oczy były zbyt duże, zbyt mądre, i zbyt smutne. Dlaczego pozostawił ją bez doświadczenia z ciężarem tej wiedzy? Słyszała niewyraźnie słowa, które nucił:

    ,,Chciałbym nie istnieć, uciec od tego co rzeczywiste.
    Poznać, zrozumieć ostateczność, wyjść poza wieczność.''

    Myślała o tym dziwnym człowieku. Nie wiedziała skąd się to wszystko wzięło, ale po prostu rozumiała.
Był już gotowy. Uśmiechnął się do niej smutno. Opuścił ramiona w dół. Stanął na złamanym konarze i skoczył.
Jej wyraz twarzy nie zmieniał się. Patrzyła jeszcze chwilkę w szare oczy i utrwalony uśmiech.
Zniżyła wzrok. Powróciła do lektury.

sobota, 23 lipca 2016

Ablucja

Ablucja

Przyjrzyj się samemu sobie.
Stań twarzą w twarz przed sobą.
Pocałujesz lustrzane odbicie
czy zmiażdżysz je okrutnie pięścią?

Tutaj nie ma niczego dobrego.
Możesz marzyć o zwykłej czystości.
Możesz się obmyć.

Woda i tak nigdy nie będzie już bardziej brudna.
Biczuj się strumieniem, póki on bije.
Jego kiedyś zabraknie, zabraknie Ci ciepła.

Wody pitna kiedyś się skończy.
Czy płacz się kiedyś skończy?
Nie wiadomo już, które krople są prawdziwe.

Możesz okryć swoje nagie ciało.
Nie pozbędziesz się wielkiego wstydu.
I nic Cię nie oczyści.
Żaden głos mówiący:

nie powinniśmy.

piątek, 22 lipca 2016

Pustka

Pustka

blada skóra sinieje
przepuszcza światło przez siebie
i nie mam już cienia
chyba już mnie nie ma

pustka mnie zjadła
weszła mi do gardła
teraz jest już za późno!

wyssała mi kości
dla swej wszech-lekkości
szukać mnie próżno!

zamarzłem, nie chciałem
teraz jestem kryształem
nie do roztopienia

odcinam ostatnią nić
nie będzie mnie nic, a nic
to wasze zmartwienia

chcesz mnie ratować?
za późno! ze wstydu możesz się spalić
i gdzieś się schować
nie da się mnie ocalić

przeliteruj moje imię
czy ono nie jest jakieś inne?
mów do mnie moim szeptem zanim zginę
zanim jak echo w ciszy się rozpłynę

czwartek, 21 lipca 2016

Pustostan

Pustostan

pustostan pośród czterech ścian
nie ma we mnie nic
czekając na śmierć
zapadam w sen
bo brak mi słów
by wyrzec go
pustostan

pustostan w głowie
jestem bez myśli
jestem bezmyślny
gdzie jest mój sen
nie mam marzeń
nie mam żadnych celów już
gdzie jest mój sens
bo brak mi słów
by wyrzec go
pustostan

pustostan w sercu
jestem bez krwi
jestem bez uczuć
bez ciepła drży
moje ciało
nie mam już pragnień
nie mam już żadnych chęci już
gdzie jest mój sens
bo brak mi słów
by wyrzec go
pustostan

i tylko marne dni
puste godziny, pyk
ucieka życie mi
śmieje się ze mnie los
jeśli istnieje Bóg
dlaczego zesłał mi
pustostan zakaz dróg
bezsilność ze mnie drwi

i tylko pusty wzrok
piasek przemywa czas
umiera moja twarz
tożsamość rzucam w piach
jeśli istnieje coś
co może pomóc mi
ześlij to w którąś noc
śpię czekając na cud

i tylko marność
w kącie śpi
bezczynność kończyn
drażni mnie
ja nie chcę tracić
żadnej z chwil
pustostan nie pozwala mi
żyć

środa, 20 lipca 2016

Manifest pustki

Manifest pustki

Paznokcie w kształcie migdałów, obdarte z keratyny, pokryte akrylem.
Oczy w kształcie migdałów, otarte z soli, pokryte...
Wyrwane paznokcie, wyrwałem paznokcie, buduje z paznokci statek.
By pływał po przejrzystych wodach, stykając się z piaskiem, z cukru, szkła i plastiku.
Oczy niepokryte. Wyrwane rzęsy, brwi, soczewki.
I tylko bezbarwne tęczówki, beznamiętne źrenice, bez światła, bez wzroku.
Alabastrowe nagie ciała, pozbawione owłosienia i włosów.
Pokryte tylko wtórnym meszkiem jak u anorektyczek.
Anemiczne tkanki, urodzone bez krwi.
Wakuole myśli, próżniowe wakuole.
Bez pępka, bez brodawek, bez sutków.
Bez pach, pachwin, łokci, wnętrz kolan.
Bez znamion, pieprzyków, piegów.
Bez wzroku, z oczami, bez uszu, ze słuchem.
Bez kłów, bez wyrostka robaczkowego.
Manifest pustki pośrodku trzustki.
Bez paznokci. Bez nosa. Z białym okiem.

wtorek, 19 lipca 2016

Biel

Biel

przezroczysta woda, nienawiści krzyk
jest zrodzony z dymu, zimny ogień znikł
bandaże z ciemności niech pokryją twarz
niech cukrem zasypie mnie mój błogi sen

pierzastą chmurą otulę się
wchłonę każdy kęs twojego oddechu
i biały ślepy głuchy kot
zaśpiewa nam coś cichego do snu

perełki łez cicho spadną w dół
po granitowych schodach moich stóp
białą alicją jestem w moim śnie
bez żadnej liczby, kto policzy mnie

śnieżne mam rzęsy, rozbiję się w puch
przy każdym dotyku porcelany trzask
jeśli się boisz czemu jesteś tu
uciekaj prędko zanim przyjdzie nów

zapach migdałów już spowija cię
czy to cyjanek czy orzeszków smak
kredowy puder skrobie krwawą twarz
paznokcie znikły, wypalił je kwas

wszędzie łabędzie i nie ma dokąd iść
niedźwiedzie wyją, bardzo zimno im
mlecz pacierzowy wysechł całkiem już
szpik w kościach zamarzł, został tylko lód

kryształ w mym czole zmienił barwę swą
i gałki oczne zbędne stały się
nim się rozpłynę i odejdę w dal
wywieszę białą flagę, koniec taki sam

poniedziałek, 18 lipca 2016

Białe niebo

Białe niebo

Niebo nam chyba dzisiaj zamarzło, bez ani jednej kropli wody nic nie jest w stanie rozproszyć błękitu ze światła.
Albo błękit po prostu spłynął w ocean, lub zszedł się karmić na pastwiskach. On też był głodny.
Niebo jest w kolorze bieli. W odcieniu niezapoconej pościeli, w której i tak jest zimno, i obrasta się w szare paznokcie.

Nie, wcale nie jestem głodny. Tylko, gdy się zdenerwuję to pragnienie się wzmaga, może białego mleka?
I wcale nie potrzebuję cudzego ciepła. Nawet jeżeli chcę, to nie chcę chcieć. Palone wapno niech mnie grzeje.
I zamiast cudzych żeber, szczebelki bielonego kaloryfera. Miast ubrań cudzych, w skórze własnej. Zbyt ciasno.

Uczesać włosy, jestem instrumentem własnym, palce zębami grzebienia, zęby zgliszczami blasku.
Nieogolona linia szczęki, mięta i tosty na drewnie, szorstkość codzienności, lubię te błahe wieczory.
Gdy dźwięk daje zastrzyk dopaminy, a melatonina spływa sprawiając, że spadam, poniżej głębi.