niedziela, 24 lipca 2016

Déjà vu

 Déjà vu

Usłyszała donośny dźwięk kroków. Zamiast spojrzeć na zbliżającą się postać, uniosła głowę do góry i spojrzała w  bezkreśnie białe niebo. Ktoś usiadł po cichu obok niej. Otworzyła ponownie ''Krainę Chichów'' i czytała dalej.
-Dlaczego niebo zamarzło na szkło? - dotarł do jej uszu spokojny, aksamitny głos. Zmarszczyła brwi.
    -Tam przecież nie ma szkła. - odpowiedziała tonem nie znoszącym sprzeciwu. Jednak ponownie wywróciła porcelanowe oczy do góry, jak gdyby chciała się upewnić, że wszystko nadal jest w absolutnym porządku.
    -Co takiego podoba Ci się w tej książce? - zapytał.
    -Każdy świat, który jest zbudowany tak, że wydaje się być podobny do rzeczywistego jest warty uwagi. Fascynuje mnie moment, w którym cały realizm jest doszczętnie niszczony. - zatrzymała swój wzrok na jego kolanach. Leżał tam nieco większy niż jej tom, białe litery głosiły w niemy sposób ''Ciężar milczenia''. Zaczęła zastanawiać się, z jakiej przyczyny obcy chłopak zadaje jej pytania. Nie zatrzymała się jednak nad irracjonalnością tego, że w ogóle udzielała odpowiedzi.
    -Jak często doświadczasz uczucia déjà vu?
Zamknęła książkę. Odwróciła twarz bezpośrednio w jego stronę. Jego jasnoszare oczy były oczami człowieka, który w swoim krótkim życiu przeżył i dowiedział się zbyt dużo. Teraz wyczekiwały jednej z ostatnich odpowiedzi. Dziewczyna przygryzła wargę i przemyślała odpowiedź.
    -Nigdy nie czułam w ten sposób. - skrzyżowała ręce na piersiach.

    -To Twoje pierwsze życie. - wyszeptał powoli. Nie odezwała się, czekała na wyjaśnienia. -Déjà vu przeżywamy nie dlatego, że dana sytuacja już kiedyś miała miejsce. Jest to spowodowane tym, że dawniej także żyliśmy. Z każdym kolejnym życiem poszerza się nasza świadomość. -wziął głęboki oddech. -Dopóki nie dojdzie się do krańca świadomości, po śmierci dusza będzie przechodzić do kolejnych ciał w poszukiwaniu doświadczenia. Wraz z owym doświadczeniem coraz częściej przeżywa się déjà vu. Aż do momentu, gdy nie można już normalnie funkcjonować. -zacisnął dłonie aż zbielały mu kłykcie. -Dochodzi do pomieszania zmysłów. Przeszłość zaczyna nachodzić się z przyszłością i ścierają się w chwili obecnej. Przygotowują się na wyjście duszy poza czas. Człowiek wariuje, aż do momentu w którym śmierć zostanie zadana z jego własnej ręki z pełną świadomością czynu. Nieudana próba oznacza, że to wciąż nie ten czas.  - wygłaszał swoje racje ożywionymi dźwiękami i zgasł.

    -Czy to już Twój czas?
    -Jestem pewien, że tak.
    -A więc dlaczego mi to mówisz? - była zirytowana.
    -Chciałbym, żeby ta wiedza przetrwała, bez doświadczenia.
    Wstał, nie racząc nawet podnieść książki, która upadła z donośnym trzaskiem na ziemię. Nie wolno tak traktować książek. Ścisnęła w dłoniach ''Ciężar milczenia.'' Wpatrywała się w niego przez cały czas, gdy wiązał sznur na pobliskim drzewie. Teraz to jej szklane oczy były zbyt duże, zbyt mądre, i zbyt smutne. Dlaczego pozostawił ją bez doświadczenia z ciężarem tej wiedzy? Słyszała niewyraźnie słowa, które nucił:

    ,,Chciałbym nie istnieć, uciec od tego co rzeczywiste.
    Poznać, zrozumieć ostateczność, wyjść poza wieczność.''

    Myślała o tym dziwnym człowieku. Nie wiedziała skąd się to wszystko wzięło, ale po prostu rozumiała.
Był już gotowy. Uśmiechnął się do niej smutno. Opuścił ramiona w dół. Stanął na złamanym konarze i skoczył.
Jej wyraz twarzy nie zmieniał się. Patrzyła jeszcze chwilkę w szare oczy i utrwalony uśmiech.
Zniżyła wzrok. Powróciła do lektury.

sobota, 23 lipca 2016

Ablucja

Ablucja

Przyjrzyj się samemu sobie.
Stań twarzą w twarz przed sobą.
Pocałujesz lustrzane odbicie
czy zmiażdżysz je okrutnie pięścią?

Tutaj nie ma niczego dobrego.
Możesz marzyć o zwykłej czystości.
Możesz się obmyć.

Woda i tak nigdy nie będzie już bardziej brudna.
Biczuj się strumieniem, póki on bije.
Jego kiedyś zabraknie, zabraknie Ci ciepła.

Wody pitna kiedyś się skończy.
Czy płacz się kiedyś skończy?
Nie wiadomo już, które krople są prawdziwe.

Możesz okryć swoje nagie ciało.
Nie pozbędziesz się wielkiego wstydu.
I nic Cię nie oczyści.
Żaden głos mówiący:

nie powinniśmy.

piątek, 22 lipca 2016

Pustka

Pustka

blada skóra sinieje
przepuszcza światło przez siebie
i nie mam już cienia
chyba już mnie nie ma

pustka mnie zjadła
weszła mi do gardła
teraz jest już za późno!

wyssała mi kości
dla swej wszech-lekkości
szukać mnie próżno!

zamarzłem, nie chciałem
teraz jestem kryształem
nie do roztopienia

odcinam ostatnią nić
nie będzie mnie nic, a nic
to wasze zmartwienia

chcesz mnie ratować?
za późno! ze wstydu możesz się spalić
i gdzieś się schować
nie da się mnie ocalić

przeliteruj moje imię
czy ono nie jest jakieś inne?
mów do mnie moim szeptem zanim zginę
zanim jak echo w ciszy się rozpłynę

czwartek, 21 lipca 2016

Pustostan

Pustostan

pustostan pośród czterech ścian
nie ma we mnie nic
czekając na śmierć
zapadam w sen
bo brak mi słów
by wyrzec go
pustostan

pustostan w głowie
jestem bez myśli
jestem bezmyślny
gdzie jest mój sen
nie mam marzeń
nie mam żadnych celów już
gdzie jest mój sens
bo brak mi słów
by wyrzec go
pustostan

pustostan w sercu
jestem bez krwi
jestem bez uczuć
bez ciepła drży
moje ciało
nie mam już pragnień
nie mam już żadnych chęci już
gdzie jest mój sens
bo brak mi słów
by wyrzec go
pustostan

i tylko marne dni
puste godziny, pyk
ucieka życie mi
śmieje się ze mnie los
jeśli istnieje Bóg
dlaczego zesłał mi
pustostan zakaz dróg
bezsilność ze mnie drwi

i tylko pusty wzrok
piasek przemywa czas
umiera moja twarz
tożsamość rzucam w piach
jeśli istnieje coś
co może pomóc mi
ześlij to w którąś noc
śpię czekając na cud

i tylko marność
w kącie śpi
bezczynność kończyn
drażni mnie
ja nie chcę tracić
żadnej z chwil
pustostan nie pozwala mi
żyć

środa, 20 lipca 2016

Manifest pustki

Manifest pustki

Paznokcie w kształcie migdałów, obdarte z keratyny, pokryte akrylem.
Oczy w kształcie migdałów, otarte z soli, pokryte...
Wyrwane paznokcie, wyrwałem paznokcie, buduje z paznokci statek.
By pływał po przejrzystych wodach, stykając się z piaskiem, z cukru, szkła i plastiku.
Oczy niepokryte. Wyrwane rzęsy, brwi, soczewki.
I tylko bezbarwne tęczówki, beznamiętne źrenice, bez światła, bez wzroku.
Alabastrowe nagie ciała, pozbawione owłosienia i włosów.
Pokryte tylko wtórnym meszkiem jak u anorektyczek.
Anemiczne tkanki, urodzone bez krwi.
Wakuole myśli, próżniowe wakuole.
Bez pępka, bez brodawek, bez sutków.
Bez pach, pachwin, łokci, wnętrz kolan.
Bez znamion, pieprzyków, piegów.
Bez wzroku, z oczami, bez uszu, ze słuchem.
Bez kłów, bez wyrostka robaczkowego.
Manifest pustki pośrodku trzustki.
Bez paznokci. Bez nosa. Z białym okiem.

wtorek, 19 lipca 2016

Biel

Biel

przezroczysta woda, nienawiści krzyk
jest zrodzony z dymu, zimny ogień znikł
bandaże z ciemności niech pokryją twarz
niech cukrem zasypie mnie mój błogi sen

pierzastą chmurą otulę się
wchłonę każdy kęs twojego oddechu
i biały ślepy głuchy kot
zaśpiewa nam coś cichego do snu

perełki łez cicho spadną w dół
po granitowych schodach moich stóp
białą alicją jestem w moim śnie
bez żadnej liczby, kto policzy mnie

śnieżne mam rzęsy, rozbiję się w puch
przy każdym dotyku porcelany trzask
jeśli się boisz czemu jesteś tu
uciekaj prędko zanim przyjdzie nów

zapach migdałów już spowija cię
czy to cyjanek czy orzeszków smak
kredowy puder skrobie krwawą twarz
paznokcie znikły, wypalił je kwas

wszędzie łabędzie i nie ma dokąd iść
niedźwiedzie wyją, bardzo zimno im
mlecz pacierzowy wysechł całkiem już
szpik w kościach zamarzł, został tylko lód

kryształ w mym czole zmienił barwę swą
i gałki oczne zbędne stały się
nim się rozpłynę i odejdę w dal
wywieszę białą flagę, koniec taki sam

poniedziałek, 18 lipca 2016

Białe niebo

Białe niebo

Niebo nam chyba dzisiaj zamarzło, bez ani jednej kropli wody nic nie jest w stanie rozproszyć błękitu ze światła.
Albo błękit po prostu spłynął w ocean, lub zszedł się karmić na pastwiskach. On też był głodny.
Niebo jest w kolorze bieli. W odcieniu niezapoconej pościeli, w której i tak jest zimno, i obrasta się w szare paznokcie.

Nie, wcale nie jestem głodny. Tylko, gdy się zdenerwuję to pragnienie się wzmaga, może białego mleka?
I wcale nie potrzebuję cudzego ciepła. Nawet jeżeli chcę, to nie chcę chcieć. Palone wapno niech mnie grzeje.
I zamiast cudzych żeber, szczebelki bielonego kaloryfera. Miast ubrań cudzych, w skórze własnej. Zbyt ciasno.

Uczesać włosy, jestem instrumentem własnym, palce zębami grzebienia, zęby zgliszczami blasku.
Nieogolona linia szczęki, mięta i tosty na drewnie, szorstkość codzienności, lubię te błahe wieczory.
Gdy dźwięk daje zastrzyk dopaminy, a melatonina spływa sprawiając, że spadam, poniżej głębi.

niedziela, 17 lipca 2016

Oddech

Oddech

każdy oddech krótki
trudno rzucić słowem
zrozum moje smutki
a ja Ci opowiem
każdy oddech wersem
oddycham Ci wierszem

oddychaj na wietrze
i wzbij się w powietrze
rozłóż skrzydła swych łabędzich piór
dotknij swym językiem krańców chmur
podniebne tchnienie
wprost w me podniebienie

weź głęboki wdech
nie krztuś się
weź głęboki wdech
bardzo tego chcesz

w bezdechu nie ma ucieczki
oddychaj mnie
wdychaj mnie
mną się nie zakrztuszaj
poczuj oddech na skórze
zwilż moje gardło Twoim słodkim oddechem
jesteśmy w powietrzu

pamiętaj o tlenie
ja się nie spalę
ja się nie utlenię
czekam na Twe przytulenie
we mnie tchnienie
ja się nie zredukuje
ja tylko dym produkuje

oddychaj mnie
we mnie życie tchnij
jak Adam w Ewę
we mnie życie tchnij
oblej mnie nasieniem
tchnij mnie tchnij mnie
pchnij mnie pchnij mnie
a ja Cię wypiję
z brudu Cię wymyję
oddychaj mnie
chcę poczuć Cię

to takie proste
chcę całować Cię w brodę
i obrastać Twoim zarostem

gdy oddychasz
piękne masz usta
a w nich rozpusta
na górze róże
na dole krwawe padole

oddech to życie
więc należycie
oddech we mnie tchnij
nasyć mnie powietrzem
nasyć mnie jeszcze
wiatrem Cię pieszczę
jeszcze

weźmy razem ten ostatni dech
tyś mój tlen
dobrze wiem
że bez Ciebie się uduszę
brudem świata się zakrztuszę

wdech
głęboki wdech
naszych wspólnych uciech
oddychaj bezpiecznie
wydychaj powietrze
będzie lżejsze i lepsze
aż wszystko stanie się pierwsze
ja z każdym oddechem
wydycham wiersze

sobota, 16 lipca 2016

Trucizny i odtrutki

Trucizny i odtrutki

amok - sok z jarzębiny
agresja - sok z agrestu
apatia - szczypta patosu
anergia - szczypta agawy
autodestrukcja - czarna woda destylowana
autoagresja - nalewka z agrestu
autyzm - napar z bluszczu
abulia - bulwa malin
bezsilność - ość słonia
bezbronność - nalewka z winogron
bezwartościowość - karton spożywczy
chłód emocjonalny - woda w proszku
chandra - koci smalec
cierpienie - szklana herbata
depresja - gałka muszkatołowa
dominacja - sok z ananasów
derealizacja - rabarbarowy lizak
depersonalizacja - lizak szczawiowy
egoizm - pręciki narcyza
fobia - strąki fasoli
furia - filet z rosomaka
groza - ambrozja
gniew - soczewica
histeria - świńska macica
hipokryzja - kryształ żółciowy
ignorancja - gorczyca różowa
introwersja - trotyl spożywczy
lęk - kalia biała
mania - szklanka powietrza
melancholia - pączki lawendy
marność - ość sarny
nieład - dzianina spożywcza
nienawiść - kiść igieł
nostalgia - pył księżycowy
niezdecydowanie - wazelina
niezdarność - ziarno żyta
niska samoocena - sum wąsaty
niskie poczucie własnej wartości - ość żyrafy
nieprzydatność - wata cukrowa
niezrozumienie - kozłek lekarski
obsesja - serwatka w proszku
obłęd - lep na muchy
odraza - zrazy w cieście
obrzydzenie - drylowane brzoskwinie
obniżenie afektu - kurz spod dywanu
otępienie - twaróg ziarnisty
ograniczenie - nalewka z piwonii
odosobnienie - nalewka z akacji
osamotnienie - nalewka z malwy
paranoja - poronione kocięta
panika - kanapka z likierem
pogarda - rogi osła
psychopatia - potrawka z patosu
przytłumienie - tłuczone ziemniaki
przytłoczenie - duszona kapusta
pycha - urodzinowy tort
podległość - oliwa z oliwek
rezygnacja - herbata z akacji
rozczarowanie - czarny bez
rozproszenie - proszek do pieczenia
strach - kolendra i kminek
szał - szałwia
samotność - suszone motylki
smutek - utarte borówki
unicestwienie - endywia
wzburzenie - strzepane jajka
wściekłość - bita śmietana
wstręt - tłuczone goździki
wyczerpanie - ciepłe mleko
zgorzknienie - czarna kawa
zagubienie - błonnik
zwątpienie - biały por
zamęt - czarna marchewka
zablokowanie - smażona kuropatwa
żal - zupa szczawiowa

piątek, 15 lipca 2016

Sen

Sen

Rozbierz mnie z ciała do snu
Myślą Cię ciepłą przykryję
Wzdłuż kręgosłupa zamek mam tu
błyskawiczny, tam sens się kryje,
więc zdejmij cielesne powłoki
co tak bardzo boją się burzy
zmęczenie nie cierpi zwłoki
noc nam błyska, a dzień się chmurzy

Chcesz mnie zobaczyć nago, bez kości?
Emocje z materii wyzwolone
nie pozwolą spać w sennej nicości,
póki wszystko nie będzie skończone,
więc to jest ręka, to zwie się noga?
Nie mogę pojąć tych dziwnych tworów.
Na siebie patrzę i zżera mnie trwoga
wypełzająca z wszystkich ciała porów.

Za ma mało zjadłem, za krótko spałem,
za dużo śniłem, zbyt wiele wziąłem.

Możesz mnie utulić, bo tam jest lepiej,
tam mniej ciężkie zdaje się być powietrze.
A woda nigdy nie zastyga w gardle,
bo nie ma już gardła.
Więc teraz patrz na mnie,
śpij ze mną,
patrz przeze mnie i za mnie,
śnij ze mną.

Weź jak ja - więcej.

czwartek, 14 lipca 2016

Li(f)e


Li(f)e

Patrzę na kolor, a to tylko światło.
Oglądam zegar, ale to nie czas.
Czuję ten dotyk, choć to tylko opór.
Słyszę wydźwięki, a to drganie fal.

Widzę swoją prawdę, a Ty moje kłamstwo.
Lecz dla mnie mój sen to jedyny sens.
Autentycznością kłamstwa się wykarmię,
nasycę umysł odnajdując cel.

Nie wierz nikomu, nie wierz niczemu.
Zaufanie - a jaki to ma kształt?
Widziałeś kwiaty. A widziałeś słowa?
Manifestacją umysłu ten stan.

Świat taki sam, świat jest niezmienny,
zmysłem poraża nas umysłu czar,
a ja się kręcę, nie wierzę w przestrzeń,
nie ma już nic, co rozdzieli nas.

Ja z naiwnością będę tutaj trwać,
aż Ty przybędziesz i z okowów snu
mnie wydobędziesz, lub zapadniesz ze mną
tutaj na zawsze, bez żadnego ''tu''.

środa, 13 lipca 2016

Fantazja

Fantazja

Twarde kanty ma rzeczywistość,
kwaśną wodę i wyschnięty chleb.
Puste myśli od słowa do słowa
nie wyrażą już nigdy co chcesz.

Nic nie wypełni pustki.

Oblej twarde kanty,
niech zmiękną fantazją.
To czego nie ma, powstało
bo zbyt straszne jest to,
co jest.

Fantazja spowić nas powinna,
ona nasyci każdy głód.
Jest tą ucieczką, której pragniesz.
To diament wśród popiołów.

A my będziemy krzyczeć dalej,
by zmieniać, móc, krzyczeć i jeść.
Nie damy zabrać tej wolności,
jedyne co daje nam żyć.

I nawet jeśli to nieprawda,
to nikt już nie dba o nasz sens,
nie wiemy czy to sen czy jawa,
lecz tego będziem trzymać się.

wtorek, 12 lipca 2016

Lustro

Lustro

"-Chce mi się krzyczeć, boli czas i przestrzeń,
muszę się z tym zmagać, choć tak bardzo nie chcę.
Chce mi się wyć, boli ciało, duch,
gdy tylko wykonam choć najmniejszy ruch.

Chce mi się płakać, bo droga trudna,
prze-wyboista, długa i żmudna.
Chce mi się ryczeć, ja już nie umiem,
nie chcę się męczyć, i tak nie zrozumiem.

Boję się życia, ja tu nie pasuje,
za każdym potknięciem myśl, że wszystko psuje
zawsze i bezwzględnie, boję się siebie,
nie chcę być sobą, przytul do Ciebie..."

"-Narcyz co podgryza swe własne korzenie,
aktor co boi się światła na scenie,
osobnik mocno w emocjach rozchwiany
najbardziej się lęka, że będzie niechciany.

Nikt nie rozumie? Naucz się mówić,
miast gniewać się na świat i ciągle czubić.
Uczucia ważne? Powiedz co czujesz,
ale nie wierszem, co znowu rymujesz.

Przecież są słowa na ludzkie doznania,
czemu się boisz zwykłego nazwania?
Nie jesteś inny, nie jesteś wielki,
lecz silny jesteś, więc odgoń lęk wszelki."

"-Przytul i powiedz, że będzie lepiej,
daj mi wytchnienie, rozpuść mnie w cieple."
"-Nie obiecuję; za swoje starania
zaś odmienisz siebie i swoje doznania.

Wiem, że jest ciężko, wiem, że niełatwo,
lecz odnajdziesz w sobie te wewnętrzne światło.
Może i myślisz, że nie masz wartości,
więc spójrz w oczy-lustra swojej miłości."


poniedziałek, 11 lipca 2016

Hipokryzja

Hipokryzja

Widzę zwierzęta na początku
ja nie zabiłem
mówi prawdę trzymając zakrwawione ostrze

to skomplikowane
powiedziała jedynka do zera
nie marnuj czasu w systemie binarnym!

ludzie są złożeni i wielowarstwowi
powiedział aparat gębowy
myśląc o zaściankach tkanek

hipokryzja, gdzie?
Bóg Cię kocha, chyba że jesteś...

tylko Bóg może dawać i zabierać życie
powiedział pracownik więzienia w sprawie aborcji
a teraz przepraszam, muszę wykonać wyrok śmierci

zabijamy ludzi, którzy zabijają ludzi,
bo zabijanie ludzi jest złe

Logika się uśmiechnęła i poszła za sklep,
nie powróci, huk wystrzału, strzeliła se w łeb.

niedziela, 10 lipca 2016

Inseminacja Alternatywna

Inseminacja Alternatywna




 Mężczyzna pochylający się nade mną po raz kolejny zapytał ostro:
-Czy Ty zaczniesz wreszcie mówić?
-Spokojnie. Przecież wiesz, że jest po przejściach. - odezwała się spokojnym głosem kobieta siedząca za biurkiem. -Dlaczego nowi zawsze muszą być tacy narwani... - mruknęła pod nosem po czym napiła się kawy.
-Przecież psycholog z nim rozmawiał i powiedział, że jest już w stanie rozmawiać. - zaprotestował policjant opierając dłonie na blacie i patrząc mi głęboko w oczy.
-Znaleźliśmy go w pokoju pełnym krwi, obok półżywego, światowej klasy chirurga. - westchnęła. - I do tego dochodzi poronione dziecko, które nie wiadomo skąd tam się znalazło. W pobliżu nie było żadnej kobiety.
-Pół... półżywy? - zapytał ktoś. Uświadomiłem sobie, że to mój głos. Był dziwnie matowy I bezbarwny. Kobieta spojrzała na mnie przychylnym wzrokiem.
-Tak. Doktor Takanori żyje. Czy teraz może już pan złożyć zeznania? - zapytała policjantka głosem pełnym nadziei. -Nie spieszy nam się. Możesz mówić powoli, wszystko od początku.
-W porządku. - przełknąłem ślinę i zacząłem opowiadać historię mojej nietypowej miłości.

     Takanori był moim partnerem od dwóch lat. Planowaliśmy się pobrać. On był światowej sławy chirurgiem, ja mało znaczącym dziennikarzem. Żyliśmy sobie spokojnie w naszym małym świecie pełnym nadziei, z planami na wszystko i z zapasem energii charakteryzującym osoby młode i pełne zapału. Od zawsze był ekscentrycznym człowiekiem, ludzie uważali go za dziwaka, ale ja wiedziałem jak wspaniałą osobą jest naprawdę. Pewnego wieczora leżeliśmy na trawie, na plecach wpatrując się w ciemniejące niebo, rozmawiając o naszej przyszłości.
-Chciałbyś mieć kiedyś dzieci, Yoshi? - zapytał swoim aksamitnym głosem. Odwrócił głowę w moją stronę i patrzył prosto na mnie wyczekując odpowiedzi.
-Chciałbym, bardzo. - odpowiedziałem spoglądając na niego spod oka. Zamyślił się.
-Zobaczymy co da się zrobić. - wyszeptał.
-Co masz na myśli? - nie odpowiedział. Czasami po prostu nie odpowiadał. Nauczyłem się wtedy, że mamy czas na milczenie.

     W pracy nie powodziło mi się dobrze. Pewnego dnia zwolnili mnie. Wróciłem załamany do domu zastanawiając się jak zareaguje tak nieprzewidywalny człowiek jak on na taką informację. Zdjąłem krawat, usiadłem na łóżku, oparłem głowę o dłonie i głęboko westchnąłem. Takanori właśnie przechodził korytarzem.
-Coś się stało? - zapytał siadając koło mnie i obejmując mnie ramieniem.
-Zwolnili mnie. - odburknąłem. On uśmiechnął się szeroko.
-Cieszę się. Nie musisz póki co pracować, moje zarobki wystarczą nam na życie. - uśmiechnąłem się nieśmiało. -Za to przygotowałem dla nas coś wyjątkowego. Mam nadzieję, że ucieszy Cię ta wiadomość i z pewnością złagodzi Twój ból po utracie pracy. - spojrzałem na niego pytająco. - Jestem najlepszym chirurgiem zajmującym się transplantologią na świecie. - chciałem mu przerwać żeby nie był zbyt narcystyczny, ale uciszył mnie kładąc mi palec na wargi.
- Opracowałem sposób dzięki, któremu będziemy mogli mieć dziecko. Nasze własne dziecko, które Ty urodzisz.    Zatkało mnie. Po chwili zacząłem się śmiać. Spojrzał na mnie oburzony.
-Mówię poważnie. Zabieg będzie polegał na wycięciu kilkudziesięciu centymetrów jelita cienkiego, umieszczeniu w jamie brzusznej macicy i skierowanie jej wylotu, który następnie połączy się z odbytem. Komórki jajowe zostały pobrane od anonimowej dawczyni, jej materiał genetyczny został zastąpiony swoim. Twoje komórki jajowe zostaną zaaplikowane w Twoją macicę przed przeszczepem. A później wystarczy, że Cię zapłodnię.
Nie mogłem uwierzyć w to, że dwa lata spędziłem z człowiekiem z zaburzeniami psychicznymi. Jakim cudem taki chory pomysł narodził się w jego chorej głowie? Nie potrafiłem tego zrozumieć. Wyrósł we mnie jeden wielki mętlik.
-Nie cieszysz się? - zapytał zdziwiony. -Pewnie jesteś w szoku, przy takich pozytywnych wieściach to dosyć częste.
-Nie zgadzam się na to. - wyszeptałem. Patrzał na mnie jakby kompletnie nie rozumiał odmowy. Nie docierało do niego, że powiedziałem ''nie''.
-Nie możesz. Przecież mnie kochasz. Przecież chcesz mieć dzieci. Ten eksperyment może być przełomowy. Setki par będą mogły mieć dzięki mojemu geniuszowi dzieci! - jego oczy płonęły dziwnym blaskiem.
-Kogoś kogo kochasz nazywasz eksperymentem...? - byłem coraz bardziej zszokowany jego zachowaniem. Miałem ochotę uciec stamtąd, od niego i tych wszystkich słów, jak najdalej.
- Wychodzę. Muszę ochłonąć. - podniosłem się i wyjąłem płaszcz z szafy.
-Nigdzie nie idziesz. - warknął, złapał mnie za rękę i odrzucił płaszcz. -Musisz się zgodzić. Musisz. - w jego głosie nieznoszącym sprzeciwu było słychać głęboki żal.
-Nie mogę. Nie rozumiesz? - patrzał na mnie jak zranione zwierzę po czym rzucił mnie na łóżko i błyskawicznie unieruchomił mnie siadając na mnie i przywiązując moje ręce do łóżka z precyzją... hm, chirurga. Próbowałem się bronić, ale byłem o wiele słabszy i nie chciałem go skrzywdzić. Następnie unieruchomił moje nogi.
-To dla Twojego dobra. Jeszcze mi podziękujesz. - rzucił wychodząc z pokoju.
-Takanori! Nie możesz robić tego wbrew mojej woli! - krzyknąłem rozpaczliwie szamocąc się. Po chwili wrócił trzymając w rękach małą ściereczkę.    -Wszystko będzie dobrze. Zaufaj mi. Kocham Cię. - wyszeptał składając pocałunek na moich wargach. Następnie przycisnął do moich ust szmatkę nasyconą chloroformem.

    Obudził mnie biały, zimny blask szpitalnej lampy. Leżałem na łóżku w piwnicy, w której została zaaranżowana sala operacyjna. A więc jednak do tego doszło. Obok mnie, na krześle siedział Takanori czytając czasopismo medyczne. Zobaczył, że się obudziłem i uśmiechnął się do mnie przymilnie.
-Wszystko w porządku? -zapytał. -Jak się czujesz?
Nie odpowiedziałem. Wbiłem wzrok w ścianę. Wciąż nie docierał do mnie fakt tego, co zostało dokonane.
-Yoshi?
Milczałem.
Wychyliłem się poza łóżko i zwymiotowałem zawartość żołądka na podłogę.

    -A więc twierdzi pan, że pana partner... wszczepił panu macicę? -zapytała zdezorientowana policjantka. Policjant milczał, najwyraźniej jemu jeszcze bardziej brakowało orientacji.
-Tak. -odpowiedziałem bez zastanowienia.
-Może teraz wyjaśni pan kwestię dziecka?
Oparłem łokcie na stole. Zasłoniłem oczy dłońmi i głęboko westchnąłem.
-Spokojnie. Dojdziemy do tego.

     Przez kilka dni podczas których dochodziłem do siebie po zabiegu - nie odzywałem się do niego. Gdy byłem już zdolny samodzielnie poruszać się po pokoju bez jego pomocy zaczął zamykać drzwi piwnicy na klucz. Pewnego dnia nie wytrzymał wszechogarniającej nas ciszy i wybuchnął podczas gdy ja spokojnie jadłem śniadanie.
-Yoshi! -krzyknął przejęty. -Słyszysz mnie? -przytaknąłem. -Dlaczego się do mnie nie odzywasz? Przecież się kochamy. Chciałeś mieć ze mną dziecko. Dlaczego milczysz?! - zrobił się czerwony na twarzy. Chodził bezustannie po pokoju posapując nerwowo.
Cisza.
-Pewnie dlatego, że wbrew mojej woli dokonałeś na mnie nielegalnego zabiegu i przetrzymujesz mnie w piwnicy. - wyjaśniłem.
-Zaraz tam nielegalny. -prychnął.
Zaśmiał się. Zamilknął.
Cisza.
Rozpłakał się.    -Przepraszam. Wybacz mi. Wiem, że z czasem zrozumiesz i zaakceptujesz mój wybór. I mi wybaczysz.
Położył głowę na moich kolanach. Patrzyłem w jego błękitne, niewinne oczy przypominające oczy szczeniaka, który bezwzględnie mnie kocha. Pogłaskałem go po policzku. Zamknął oczy. Uwielbiałem jego zapach. Pocałował mnie. Nie protestowałem.    Kochałem go. W tamtym momencie tylko to było ważne, tylko to się liczyło. On, ja i uczucie. Nasze ciała i... cała reszta. Nie zaprotestowałem, gdy zaczął mnie rozbierać. Nie mogłem mu odmówić czegoś tak pięknego jak akt seksualny.
Nie mówiliśmy nic. To nie było potrzebne. Język ciała zdominował prymitywną mowę. Tego mi było trzeba. Wyzwolenia. Poczucia bezpieczeństwa i swobody. Kochaliśmy się w ciszy naszych przyspieszonych oddechów.    Dwa tysiące lat temu dokonało się nietypowe zapłodnienie - niepokalane poczęcie. Teraz dokonało się kolejne nietypowe zapłodnienie - poczęcie maskulinizacyjne. Zapłodnienie mężczyzny.

     Chłopak rozpłakał się.
-Potrzebujesz pomocy psychologa? - zapytała troskliwie kobieta. Chłopiec kiwnął głową.
-Po prostu chwilę odpoczynku. - wyjaśnił.
Para policjantów wyszła na zewnątrz.
Kobieta zapaliła papierosa.
-Myślisz, że blefuje? - zapytał policjant.
-Nie wiem. Wezwałam lekarza, żeby wykluczył ten scenariusz. - odparła. On prychnął.
-Przecież to nie może być prawda.
-Nie jestem pewna. Pracując w tym zawodzie można natrafić na różnych psychopatów. W jednej ze spraw lekarz schizofrenik przyszył swojej żonie dodatkowy komplet kończyn. Dla wybitnego chirurga wszycie w jamę brzuszną macicy raczej nie jest większym problemem.
-To straszne.
Cisza.
-Był przetrzymywany tam przez okres kilku miesięcy. Mógł zrobić mu pranie mózgu. Mógł go narkotyzować. Nie wiemy czy w tym, co mówi jest chociaż ziarno prawdy.
-Nie wygląda na człowieka, któremu podawano narkotyki. Obawiam się, że duża część tej historii może okazać się prawdą.
Kobieta zgasiła papierosa obcasem.
Po wejściu do gabinetu przesłuchań zastali chłopaka, który ze stoickim spokojem popijał herbatę z filiżanki.
-Możemy kontynuować? - zapytała kobieta rozsiewając wokół siebie zapach nikotyny.
Chłopiec zaciągnął się zapachem. Przytaknął.

    Przez pierwsze trzy miesiące dużo wymiotowałem. Rana na brzuchu nie goiła się zbyt dobrze. Ogólnie rzecz biorąc, nie czułem się najlepiej.    Czas zleciał nam w milczeniu. Zamknąłem się w sobie. Myślałem, że ta swoista bariera bierności cokolwiek zadziała. Nie mogłem bardziej się mylić. Czytałem bieżącą prasę, najnowsze powieści. Nareszcie miałem czas na spokój, odpoczynek i zrobienie wszystkiego, co zaległe. Po trzecim miesiącu coś się zmieniło. Zaczął podawać mi hormony. Męskie hormony.

     Policjanta zaskoczona uniosła brwi.
-Zaraz, zaraz... Czy nie chodzi panu o żeńskie hormony? - spytała ostrożnie. -Brzmi to trochę absurdalnie...
- Już wyjaśniam. Wiem co mówię. - zapewniłem.

     Gdy przygotowywał kolejny zastrzyk:
- Nie powinieneś podawać mi kobiecych hormonów? - zapytałem. Odłożył strzykawkę i spojrzał na mnie.
-Nie, dlaczego? - odpowiedział zdziwiony.    -Myślałem, że macica i dziecko potrzebują estrogenów i progesteronu do prawidłowego funkcjonowania i rozwoju. - wyjaśniłem. Spojrzał na mnie jakby kompletnie nie rozumiał o czym mówię. Taka chwila irracjonalnego milczenia. Niezrozumienia.
-Nigdy nie chciałbym, żebyś był kobiecy. - wyszeptał. Pogłaskał mnie po ramieniu i podniósł strzykawkę. - Jesteś mężczyzną i za to Cię kocham. Gdyby nie zastrzyki stawałbyś się coraz bardziej kobiecy. Nie pozwolę na to. Kocham męskość. - wzniósł narzędzie do góry i upuścił kilka kropel roztworu w powietrze.
- Męskość jest jak gorący płomień i porywisty wiatr. Jak aktywność i dominacja. Jak biel, światło, siła, energia. - w jego oczach krył się nienaturalny blask, gdy wypowiadał te słowa. Wyglądał jak nawiedzony. Wbił się w moje ciało wypełniając mnie tym chemicznym ładunkiem męskości.
-Wiem co robię. Zaufaj mi. Wszystko jest tak, jak należy. - szeptał do mnie głaszcząc mnie po twarzy pokrytej kilkudniowym zarostem.

     W drugim trymestrze byłem strasznie rozczulony i płaczliwy. Potrzebowałem opieki i czułości, które na szczęście miałem zapewnione. Godzinami potrafiłem rozmyślać o scenariuszach przyszłego życia z dzieckiem i dzielić się tymi spostrzeżeniami z Takanorim. Był szczęśliwy, że zaakceptowałem jego wybór i metody, wybaczyłem mu i wszystko co złe poszło w niepamięć ku czci słodkiej naiwności.

     -Przecież przetrzymywał pana wbrew woli i dokonał na panu nilegalnego zabiegu, także wbrew woli! - zaprotestował policjant.
-Po kilku miesiącach argumentacji przemówił mi do rozsądku. - uśmiechnąłem się zamyślony. -Przecież nie zrobił nic złego. To wszystko dla naszego dobra.
Policjant podał kobiecie małą karteczkę z nabazgranym napisem: "mówiłem że pranie mózgu".
Kobieta zgięła karteczkę w dłoni.
-Proszę kontynuować opowieść. - uśmiechnęła się.

     Wreszcie nadszedł czas pierwszego badania USG. Mieliśmy po raz pierwszy zobaczyć nasze dziecko i poznać jego płeć. Tego dnia nie czułem się zbyt dobrze. Miałem mdłości, a moja psychika także nie miała się najlepiej. Takanori uśmiechnął się do mnie swoim wyćwiczonym, lekarskim, pełnym zaufania i dającym bezpieczeństwo uśmiechem. Trzymał mnie za rękę. Leżąc na plecach nie widziałem własnego krocza - brzuch zasłaniał mi widok. Czułem się z tym faktem wyjątkowo nieswojo. Poczułem chłodny żel na powierzchni skóry.
-Gratuluję proszę pana. To zdrowa dziewczynka.
Spojrzałem na monitor i ujrzałem z pozoru bezkształtną masę, która tak naprawdę była tylko i wyłącznie pasożytem żyjącym w moim wnętrzu. Ogarnęło mnie obrzydzenie. Miałem ochotę to z siebie wyjąć. To nienaturalne. Bałem się. Zerwałem się z łóżka czując zawroty głowy i wyszedłem po mieszkania przez otwarte drzwi piwnicy.
-Yoshi! - krzyknął za mną. -Wracaj tutaj!
Pobiegłem do kuchni, złapałem za rękojeść największy nóż kuchenny - ten do mięsa i kości. Przystawiłem go sobie do brzucha. Poczułem lekkie pieczenie. Na podłodze znalazło się kilka kropelek krwi.
-Odłóż ten nóż! -warknął.
-Nie patrz na mnie. Jestem obrzydliwy. To nienaturalne. Muszę to zakończyć. - powiedziałem spokojnie. Niepewnie zacząłem ciąć skórę.
Takanori rzucił się na mnie, próbował wyrwać mi nóż. Krzyknął. Nóż odbił się z brzękiem po podłodze. Złapał mnie za ramiona, próbował mnie unieruchomić. Gryzłem i kopałem, ale nie mogłem nic zrobić, byłem za bardzo osłabiony, a on był w pełni sił. Otworzył kuchenną szufladę, wyciągnął strzykawkę i próbował wbić mi ją w ramię. Wierzgałem. W końcu poddałem się i odpłynąłem w lepką ciemność.

     Po tym wydarzeniu, w trakcie trzeciego trymestru stałem się nerwowy, wredny, gadatliwy i marudny. Miałem apetyt na seks. Byłem agresywny i wulgarny. Chciałem dominować i być aktywny. Między nami trwała dziwna wojna. On mnie więził i pilnował, a ja próbowałem w dowolny sposób uszkodzić swój brzuch, ale pomimo tego wciąż byliśmy kochającą się parą. Kilka miesięcy w zamknięciu, spędzanie czasu tylko z nim, uzależnienie, zniewolenie, słuchanie wypowiadanych słów... mocno zadziałał na moją psychikę. Wiedziałem o tym, ale nie zamierzałem z tym nic robić. Cóż niby miałbym zrobić?

     -Czyli naprawdę był pan w ciąży? - zapytał policjant z wybałuszonymi na wierzch oczyma.
Przytaknąłem. Mężczyzna zamilknął i zamknął usta.
-Może wyjaśnisz nam teraz dlaczego Takanori był nieprzytomny, a dziecko... - kobieta urwała zdanie jakby miała przez przypadek powiedzieć coś niestosownego. ''Martwe'' dokończyłem w myślach.
-Już wyjaśniam. To już blisko końca mojej historii.

    Podczas gdy on był w pracy przeszukałem mój pokój, małą łazienkę i salę operacyjną - to wszystko znajdowało się teraz w naszej piwnicy. Znalazłem to, czego szukałem. Wyważyłem jedyną zamkniętą szafkę w pokoju szpitalnym. Cieszyłem się jak dziecko z cukierków obracając w rękach białe tabletki. Kilka mi nie zaszkodzi, za to niegodny twór, pasożyt, zginie. Popiłem sześć tabletek przeciwbólowych wodą i położyłem się do łóżka.   
Po dwóch godzinach wrócił ze szpitala. Pomimo tego, że nie czułem bólu, wiedziałem, że coś jest ze mną nie tak. Czułem bardzo nieprzyjemne uczucia w obszarze całego tułowia. Takanori wszedł do pokoju i upuścił tacę z jedzeniem na podłogę. Pękające szkło pokaleczyło mu nogi pobrudzone drobinkami sałatki.
-Yoshi krwawisz! Co ty znowu zrobiłeś? - zapytał. Zdezorientowany spojrzał na pościel, która rzeczywiście była poplamiona krwią. Domyśliłem się skąd wydobywa się szkarłatny płyn i wcale mi się to nie podobało.
-Powiedz co zrobiłeś. - złapał mnie za gardło i spojrzał prosto w oczy.
-Wziąłem tabletki przeciwbólowe. - odpowiedziałem.
-Muszę Cię uśpić i zoperować. Na szczęście sprowadziłem inkubator. Uratuję naszą córeczkę. Wszystko będzie dobrze. Zaufaj mi. - mówił przewożąc mnie na łóżku na kółkach do pokoju obok. Powtarzał jak w transie.
-Wszystko będzie dobrze. Zaufaj mi. - Dopóki po raz kolejny nie odpłynąłem.
-Wszystko będzie dobrze. Zaufaj mi.

     Po raz kolejny obudziłem się na sali operacyjnej. Bardzo bolał mnie brzuch. Najpierw poczułem zapach krwi, dopiero później oślepiające światło. Słyszałem łkającego Takanoriego. Spojrzałem w jego stronę.    Postać wysokiego, muskularnego mężczyzny w lekarskim płaszczu była skulona na składanym krzesełku. Był umazany we krwi, która plamiła nawet jego rdzawobrązowe włosy z przedziałkiem na środku głowy. Kołysał się w przód i w tył trzymając w rękach małe, zakrwawione zawiniątko. Bardzo cicho mówił do naszej córeczki.
-Spokojnie maleńka. Niedługo do Ciebie dołączymy. Ja i tatuś. Nie bój się. Wszystko będzie dobrze. Zaufaj mi. - szeptał i dygotał.
Wstał. Krwawe szmaty spadły na podłogę. Trzymał na rękach sine ciałko drobnego noworodka z główką porośniętą gęstymi czarnymi włoskami posklejanymi krwią. Dziecko nie oddychało. Nie dawało żadnych znaków życia. Położył ją do łóżeczka i ucałował fioletową główkę. Spojrzał na mnie. Jego wzrok był pusty. Przygotowywał dla nas ostatnie dwa zastrzyki.
-Dla Ciebie mniejsza dawka, kochanie. Jesteś wycieńczony i wyczerpany. - powiedział melodyjnym głosem. -Zawsze warto mieć nadzieję. -dodał. Podszedł do mnie. Pogłaskał mnie po policzku i powiedział:
-Wszystko będzie dobrze. Zaufaj mi. - po czym próbował zrobić mi zastrzyk. Błyskawicznie złapałem go za nadgarstek, wyrwałem igłę i przez przypadek wbiłem ją w niego. Szarpaliśmy się. Któryś z nas musiał nacisnąć tłok. Takanori upadł nieprzytomny na ziemię. Zrozpaczony rzuciłem się na podłogę. Świeże szwy nie przetrwały tego upadku. Doczołgałem się do telefonu i powstrzymując łzy wybrałem numer pogotowia ratunkowego.

    Para policjantów patrzyła na mnie jakby zobaczyła ducha. Trwało to dłuższą chwilę. Kobieta odchrząknęła.
-Mniejsza dawka go nie zabiła. Wciąż leży nieprzytomny. To prawdopodobnie śpiączka. Być może kiedyś się obudzi. Wtedy czeka go proces. - wyjaśniła po cichu.
-Czy mogę go zobaczyć? - spytałem nieśmiało podnosząc wzrok. Spojrzała na mnie jak na wariata. Chyba rozumiała moje przywiązanie, ponieważ powoli kiwnęła głową.
Zaprowadziła mnie do sali, w której leżał. Stanęła w drzwiach.
-Dlaczego? - zapytała po prostu.
-Wciąż go kocham. -uśmiechnąłem się patrząc jej prosto w oczy.

Chłopiec siedział tuż obok szpitalnego łóżka i trzymał mężczyznę za rękę.
Pochylił się nad nim i wyszeptał mu do ucha:
-Wszystko będzie dobrze. Zaufaj mi. - pocałował go.
-A jak już się obudzisz... - zastanowił się.
-...to zrobimy sobie następne.

sobota, 9 lipca 2016

Seksualność

Seksualność

Nienawidzę seksualności
upycham ją na samo dno moich pneuma-tycznych kości
by chrzęści część nie dała jej wyjść
by zalana szpikiem nie zapłonęła

Tak bardzo boję się pragnienia
pozbawionego racjonalnego powodu do istnienia
do pustki trzustki w górę brzucha
niech insulina jej marzeń posłucha

Nie mogę znieść tej ochoty
gdy zamiast motyli mam w kwasie solnym samoloty
i żołądek w suple pięciorzędowych białek
pozbawiony fagocytotycznych ciałek

A gdy już dojdzie do samozapłonu
i będę dążyć do samospalenia
daj mi swoje ciało w postaci schronu
Twoje tkanki służą do-mnie ochronienia

Nienawidzę tęsknoty za bliskością
głupota zmieszana z nieświadomą naiwnością
szyszynki nie mogę przecież utulić do spania
jej melatonina daje uczucie spadania

Tak bardzo boję się dotyku
boję się prawdy, odpowiedzi, wyrażenia
łąkotek nie chcę doprowadzać do krzyku
on nie ma echa, posłuchu, znaczenia

Nie mogę znieść braku uczucia
dochodzi w myślach do procesu prucia
crossing-over ludzkich ciał
może tego właśnie bym chciał

A gdy już się rozpłynę rozmyję
ochroń-obroń, dłoń rozedrgana
niech złapie za szyję
i pożre jabłko Adama

piątek, 8 lipca 2016

Hormon

Hormon

szczęście odczuwam trój-cykliczne
na smyczy jestem z serotoniny
dopaminowy mam łańcuch
obrożę mam z endorfiny

oksytocyną się związuję
im więcej jestem z tym człowiekiem
adrenaliną czuję wściekłość
i przez nadnercza szybciej bije serce

szyszynka w ciemności płacze
melatoniną więc zapadam w sen
testosteronem jestem taki męski
wazopresyną wchłaniam zwrotnie wodę

jądrem półleżącym
a może migdałowatym Cię kocham
byleby nam nie zabrakło jodu
bo bez niego nie będzie już uczuć

serce miejscem uczuć?
strach i gniew w nadnerczach
szczęście w przysadce
smutek w grasicy
stagnacja w śledzionie
stres w tarczycy

miłość w jądrach
cechy płciowe w płci
ulga spokój w szyszynce
a ty mi wciąż mówisz o sercu
gdyby nie hormon ono by cię zabiło
więc wbrew normom gloryfikuj hormon
zamiast sercu bić puste pokłony

czwartek, 7 lipca 2016

Operacja

Operacja

Nie wyszło.
Otworzę wzdłuż kręgosłupa
aż do czaszki.
Na krawędziach
palcami doznań uleczę.

Ciało modzelowate
zamienię na ciało ostatnich zapachów.
Półleżąc-półstojąc
podotykam jądro wrażeń.
Wnętrze - przerażenie.

Popatrzę na chemiczną miłość
i zapomnę o elementarności.
Wymienię pojemnik na żółć,
powyłamuję i poskładam kości.
Wypuszczę powietrze.

Odkształcę twoje grzechy,
zaszyję ciało igłami z trucizny.
Nieświadomość połkniesz na wznak,
wybielę wszelkie blizny
i śmiech.

Nie bój się.
Nie przejmuj się drobiazgami,
to właśnie o nie chodzi.
Będzie bolało zawsze,
bo żyłeś.

środa, 6 lipca 2016

Transplantacja

Transplantacja

Cięcie na planie ciała, w kształcie litery ‘’T’’.
Krew ze mnie wyciekała, wydrąż mnie.
Jelita wyjmij, narządy wyrwij. Drylowanie.
Odsączanie. Osuszanie.  Przygotowanie.

Czekam otwarty na Ciebie.
W moim wnętrzu czuję pustkę.
Wpełznij, czuj się jak u siebie.
Połknij serca mego pestkę.

Bunkier ze skóry i moich kości, opróżniłem
dla Ciebie byś miał we mnie mieszkanie.
Bez zmartwień, tym siebie nie zabiłem,
więc nie płacz we mnie, moje kochanie.

We mnie poczuj się wreszcie bezpiecznie,
ja dam oddech, nakarmię, napoję,
wczuj się w symbiozę, co może trwać wiecznie.
Spójrz na mnie, ja już się nie boję.

Oddychaj mnie, jak kiedyś siebie oddychałeś,
kolejny chory projekt po inseminacji,
zaszywam Cię we mnie jak chciałeś,
nawet jeśli nie masz w tym racji.

wtorek, 5 lipca 2016

Fotosynteza

Fotosynteza

Faza jasna, wchłaniam Ciebie.
Pseudo kryształ mojej skóry przekazuje mi Twój dotyk.
Zareaguj, bądź odporny na pobudzenie.
Ustabilizuj mnie, nadaj mi barwę, nie pozwól mi spłonąć.
Wybijasz dotykiem moje myśli z rytmu, zostań moim akceptorem - odbierz je.
Włóż je do głębi, nadaj im siłę i wypchnij, na zewnątrz.
Zgromadź moją energię, mój potencjał bezwzględny.
Przekaż mnie dalej, wyrzuć mnie w ciemność.

Faza ciemna, zmieniam siebie.
Mam gdzieś w środku akceptory.
Przejdę Rubikon bez utleniacza.
Dodam do wnętrza intensywność świata.
Rozpadnę się, zredukuje.
Włożę potencjał i energię w siebie.
Nadwyżkę wtórną szybko usunę.
Przekształcę, zmienię się, zregeneruje.
Mam gdzieś w środku akceptory.
Przejdę rubikon bez utleniacza.
Dodam do wnętrza intensywność świata.
gdzieś w cyklu

poniedziałek, 4 lipca 2016

Symbioza

Symbioza

Jestem muchołówką
co się rządzi krwawym nałogiem.
Jesteś stokrotką
co poza profanum leczy mi głowę.

W moim cieniu się kryjesz przed światem,
bronię Cię przed gryzoni atakiem,
brakuje mi czegoś, lecz zdobyć to potrafię,
przyciągam owady szpetotą i szkarłatem.

Ty daj mi to coś, a ja dam Ci światło,
przejdźmy na poziom symbiozy,
nikt wcale nie mówił, że będzie łatwo
w związku na bazie celulozy.

Rosę spijam z Twoim bladych płatków,
karm się moim zielonym pojęciem,
a wszystko pójdzie jak z płatka
i kwasu już nie będzie.

Zapuszczam w Ciebie korzenie,
pęki jaśnieją w martwym błękicie,
w coś pięknego się zamienię,
zakwitnę i dam Ci życie.

niedziela, 3 lipca 2016

Niczym mi bądź

Niczym mi bądź

Niczym mi bądź. Bądź mi niczym.
Bądź niczym rąbek przy spódnicy.
Niczym.

A ja pokaże Ci podniebne przestrzenie międzygwiezdne.
A ja pokaże Ci niebieskie migdałki podniebienne.
Spróbuj ich, ja tego chcę.
Niczym mi bądź, a ja będę we mgle.

Bądź mi niczym popielaty ptak
i na przestworzach znak, o wolności.
Niczym mi bądź od skóry do kości.
Niczym mi bądź, bo ja chcę tak.

Kluczem nicości, studnią bezdenną,
niczym istotnym, rzeką kamienną.
Niczym głos liry mi bądź.
Niczym mi bądź.

Gdy zabłądzę nad nimi, bądź mi.
Gdy ukłuje myśli cudze, bądź mi.
Po prostu bądź mi, niczym mi bądź.

Gdy mam już Ciebie, nie potrzebuję,
topię się w glebie i nic nie czuję,
gdy mam już wszystko i nie chcę nic.
Niczym mi bądź. Bo chcę Cię czuć. To takie nic.
Po prostu niczym mi bądź.

Bądź niczym krokodyle łzy, bobrze łzy, łabędzi krzyk.
Bądź niczym moje własne przykrycie, rosa o świcie.
Bądź niczym żwir ten zamglony, bądź niczym cud nieskończony.
Bądź niczym mi. Dla mnie bądź niczym. To takie nic.

Bądź niczym pieśń bezbłędna, zawodząca.
Bądź niczym ostatni skrawek szczęścia słońca.
Niczym woda bezbarwna mi bądź.
I tym niczym przewódź mi prąd,
aż powódź myśli zgaśnie-zaśnie.
Aż wielki płomień na nas trzaśnie.
Niczym mi bądź. Bo chcę Cię czuć. To takie nic.

Coraz goręcej wypala wnętrze, nie chcę się bać.
Podkręcam przestrzeń, łechcę choć nie chcę, pietruszki nać,
idź, i ją przynieś i niczym ona niczym mi bądź.
A ja się sparzę, siebie ukarzę, we wrzątkową toń.
Borze szumiący broń. To takie nic. Niczym mi bądź.

Parzę się.
Parzę się.
Parzę się.
Choć nie chcesz.
Parzę się.
Parzę się.
Parzę się.
Bo tak chcę.
Parzę się. Bo chcę Cię czuć. Nie ma już nic.
Nie czuję nic. Niczym mi bądź.
W przepaść mnie strąć nim sparzę się.
Niczym mi bądź.

sobota, 2 lipca 2016

Wypisywanie się

Wypisywanie się

głód, niedożywienie, niespełnienie spożywcze, niedocukrzenie, awitaminoza, anemia, anoreksja, wychudzenie, wyczerpanie, niedokrwienie, palenie, niedofinansowanie, niewyspanie, zmęczenie, bóle cielesne, obgryzione paznokcie, tłuste włosy, brudne powieki, (...), obniżone ciśnienie, wewnętrzne wzburzenie, nalot na języku, niesmak w ustach, pustka w głowie, zimno, pomarańczowe stopy, zgrubiały naskórek, brak tkanki tłuszczowej, łuszczenie, owłosienie, niedoskonałości, kości, krzywy nos, pęknięte wargi, niekształtne usta, nierówne zęby, zbyt duże oczy, uszy, cienkie złe włosy, patykowate ramiona, łykowate łydki, wielbłądzie kolana, sine łokcie, żylaki powrózka nasiennego, zapalenie gardła, nierówne brwi, ucieczka, (...), nieopanowanie, szał, furia, gniew, obrzydzenie, szpetota, pogarda, plugastwo, obmierzłość

smutek, (...), lejące się leukocyty, spadający wodospad, krynica lodu, ciemność ogarniająca ostatnie szczątki szczątek, wszechogarniający chłód, płynne szyby w oknach, błękitne warstwy nieba, niezefirowe chmury, druty linii elektrycznych, lazurowe skrzenie się czystego prądu wprost z wiatrowych elektrowni, granatowe tusze, cienkie tiule, matowe brokaty, pneumatyczne żebra, za duże litery, niebarwione kartki, pękające monitory, przytulające się antyciała, skażona antymateria, zmechacone futra szarych wilków, zamrożone alkohole, za długie żelowe białe paznokcie, wystygnięte mleko z kawą, wytłuszczone akapity pozbawione treści, rozwarte plastiki, stłumiony krzyk, wyuzdane emocje, pruderyjne szały, grafitowe szale, nijakie twarogi, niepłynące rzeki, ciemno, ciemno, ciemno, zimno, zimno, zimno, śmierć, śmierć, śmierć

piątek, 1 lipca 2016

LUDZIE WYPEŁNIAJĄ KAŻDĄ WOLNĄ PRZESTRZEŃ

LUDZIE WYPEŁNIAJĄ KAŻDĄ WOLNĄ PRZESTRZEŃ

LUDZIE WYPEŁNIAJĄ KAŻDĄ WOLNĄ PRZESTRZEŃ. LUDZIE WYPEŁNIAJĄ KAŻDĄ WOLNĄ PRZESTRZEŃ. LUDZIE WYPEŁNIAJĄ KAŻDĄ WOLNĄ PRZESTRZEŃ. LUDZIE WYPEŁNIAJĄ KAŻDĄ WOLNĄ PRZESTRZEŃ.
ja się po prostu nie mieszczę
i boje się, i nie chcę, i uciekam, i się łechcę
nie mogę, nie chcę jeszcze, czuje gorące dreszcze
prąd drgawek, pieczenie, ból głowy, zmęczenie
zmartwienie, rozpadanie, kruszenie, wylewanie
nieszczelność
muszę się opanować, nalać sobie zimnej wody i się ochłodzić
pozbierać wylane emocje, myśli zbite skleić
pokruszone czarne myśli kurzowe zamieść jak najgłębiej i jak najszybciej pod włóknisty dywan
i położyć się na nim, i czuwać, i dumać
ciągle mi mało, otworki równoległe w kręgosłupie
od kości ogonowej aż do kręgów szyjnych, nie chcę
i wnętrza kolan zbyt dziwne na pieszczoty, nie chcę
palącej mnie skóry wypiekającym się rumieniem w dwudziestu pięciu stopniach, nie chcę
i boję się otworzyć okno, boje się fruwających wspomnień
nie chcę znowu marnować siły na wypełnianie własnej beznadziei
nie chcę

LUDZIE WYPEŁNIAJĄ KAŻDĄ WOLNĄ PRZESTRZEŃ. LUDZIE WYPEŁNIAJĄ KAŻDĄ WOLNĄ PRZESTRZEŃ.
LUDZIE WYPEŁNIAJĄ KAŻDĄ WOLNĄ PRZESTRZEŃ. LUDZIE WYPEŁNIAJĄ KAŻDĄ WOLNĄ PRZESTRZEŃ.
a ja nie chcę, chcę wypełnić jakąś zajętą już przestrzeń, nie chcę
CHODŹ DO MNIE. CHODŹ DO MNIE.
KOŁO MNIE. KOŁO MNIE.
JA JESTEM NA TAK. JA JESTEM NA TAK
POKAŻE CI FUCK. POKAŻE CI FUCK.
DO WGLĄDU DAM PAZNOKCIE Z NIEASERTYWNYM ZNAKIEM.
POPIESZCZĘ, PODOTYKAM, I POŻEGNAM Z FUCK'IEM.
tak... tak.. fuck... fuck...

czwartek, 30 czerwca 2016

Trializm

Trializm

Boję się Trójcy Przenajświętszej
długość, wysokość i szerokość
Boję się trójwymiarowości

Boję się trzech stanów skupienia
stałość, płynności, rzeczy lotne
Boję się uprzedmiotowienia

Trzy główne barwy w każdym świetle
czerwień, zielony i niebieski
Boję się bardzo rozsczepiania

Wielka trójca przedwieczna człowieka
cielesność, umysł, no i dusza
spajane zwojem świadomości

Nienasycony jestem ozon
na swój sposób świat odmierzam głową
i plotę trzy po trzy warkocze

Płynę z innymi w rzece czasu
wczoraj, to teraz i pojutrze
Boję się wyjść na brzeg

Ja nie wiem co znaczy marność
nie wiem gdzie stoi teatr życia
nie wiem co znaczy życie snem
nie wiem co stoi nade mną i tyka

środa, 29 czerwca 2016

Halloween

Halloween

Nie będzie już żadnych rozszczepień wśród ludzi
Na żywych, umarłych, szkielety, zombie, duchy i cienie
Bo człowiek jest jeden, umarły lecz żywy
On pożywił się własnym mózgiem, nie zbluźnił
Goły szkielet powlekł cudzym mięsem,
Krwią wypełnił, tak ciepłą, niebezpieczną
Gdzie flaki? We wnętrzu. Gdzie dusza? We wnętrzu.
On uwięził gdzieś duszę we flakach!
Chcę na zewnątrz...
Nie mogę, jesteśmy przecież jednością
Powlekam skórą, włosem i paznokciem
By upiększyć, udawać, by nic nie wyszło, wyciekło na zewnątrz
Spowijam cieniem, niemym towarzyszem
Strachem patronem, Bogiem nowej epoki
I zawijam w egipskie bandaże historii
By nikt nie widział moich oczu
I nie czuł smaku butwienia i gnicia, bez życia

wtorek, 28 czerwca 2016

Jebać Adama

Jebać Adama

Jebać Adama, Panie i Panowie!
Przecież nikt się nie dowie,
nikt nic nikomu nie powie!

Niech żadna dama nie zamyka powiek!
Adam dawno był, prawda, dawny-to-wiek,
ale to przecież jebany człowiek!

Z pochwy co prawda nie wyjęty,
lecz z prochów ziemi on poczęty,
przez oddech Boga w nim zaklęty.

Stworzony po to by z ochotą
brata mordować za nic-warte złoto
lub w przydrożnym barze być miejscową ciotą.

Swoją matkę bezwstydnie rozbiera,
tak doszczętnie jej skarby odbiera,
przez to Ziemia chyba nam już umiera.

Adamie, Kainowe znamię jest niewygodne,
jak noszone przez wszystkich grzechy pierworodne,
tak więc jebmy Ciebie by było swobodne.

Połamcie mu żebra, sprowadźcie panienki,
niech brzęczą, jęczą, ukazują wdzięki
w rytm piszczelowej i martwej piosenki.

Więc jebcie Adama, jebcie i jebcie,
a potem wreszcie doszczętnie zajebcie.
Wtedy rzeknę wam z ulgą: jedzcie.

poniedziałek, 27 czerwca 2016

Generacja X

Generacja X

A my jesteśmy nikim,
generacją X.
Wszystko przecież już było,
dla nas nie zostało nic.

Ciebie nazwę Nihil
z generacji X.
Słowa się zużyły,
wszelki ich urok znikł.

O sobie powiem Nokturn,
o generacji X -
rola nasza jest wtórna,
więc wykrzycz imię Nokturna.

Nic nam już nie pozostało,
żyjemy w X generacji.
My głodni, słów nam mało
by mówić o degradacji.

Na własnych truchłach i śmieciach,
w X generacji żyjemy,
patrząc na przeszłe stulecia
zbyt wiele przez to czujemy.

Człowiek jest nazbyt dumny,
ślepy, gdy własną zgubę buduje,
skreśl przed nim słowo rozumny,
nim wszystko doszczętnie zrujnuje.

Chciałbym być na zło znieczulony,
niech nikt nie płacze na ulicach,
mózg przez popęd ograniczony -
to nie ulga, to znieczulica.

Instrukcja działania
miała nam przyjść z nieba,
nie do rozczytania,
język nie ten co trzeba.

My nie jesteśmy nieczuli,
my przecież wiemy lepiej,
to przecież ludzie zatruli
naszą przepiękną planetę.

Zabierz mnie do krainy snów,
tam zaczniemy wszystko od nowa,
pełnią się stanie każdy nów,
w Twoich ramionach się schowam.

Ewolucja tak bardzo ślepa,
znamy przeszłość - wiek za wiekiem,
jeśli ciągle rzucamy się w przepaść
to nie chcę się zwać człowiekiem.

Głupota nieskończona,
hipokryzji legowisko,
to generacji X imiona,
i to już wszystko.

niedziela, 26 czerwca 2016

Panaceum

Panaceum

Ja jestem prochem
dziełem Adama
rozwiewanym przez Twoje słowa
tylko marnym prochem
i niczym więcej
dla Ciebie moje słowa są niczym
wykrzycz mi w twarz że nie istnieję
dla Ciebie jestem niczym

Ty jesteś pyłem
moim magicznym pyłkiem księżycowym
nic nie znaczącym
nie żyjącym
rozsypywanym przez lekki podmuch wiatru
mieniącym się w blasku księżyca
panaceum które chcę wciągnąć jak narkotyk
dla mnie Twoje słowa są wszystkim
wykrzyczę Ci w twarz że nie istniejesz
dla mnie jesteś wszystkim

A ja czuję się wolny
wyzwolony i spokojny
wyzwolony z niewoli
opuszczony przez życie
i przeraźliwie pusty
szczęśliwy na moment
a mój wszechświat się kurczy

Uspokój się uwolnij się
rozłóż skrzydła na wiatr
wznieś się ku świetlistej tarczy
lśniącej srebrnym pyłem

Ukoi się uduś się
połknij przełyk na wznak
odejdź od świata złego
roztaczającego zapach zwłok

Rozpuść mnie tak jak cud
zamień diament w zwykły lód
wodę w wino wino w krew
obliż krew z mych łydek

Zapadam się
rozpadam się
moje wnętrze nie jest gównem
trocinami czy śluzem
i nie będę hodował słoni
Ja jestem Bogiem i Panem
Twoim władcą królem królów
sługo całuj pierścień Pana
spójrz na boskie nogi władcy
nieskalane zimnym ostrzem
oddaj to co mi zabrałeś
ulecz ratuj pomóż ożyw

Upadam znów
podnoszę się
moje ja nie jest złotem
ja jestem szmatą
prochem i potworem
Twoją skazą na duszy
dajże spojrzeć chociaż na Cię
dotknij mnie krwawą blizną
popraw swoje imię
dam Ci wszystko za wszystko
nie rób nic tylko przybądź

Smak tabletek kusi kusi
biały proszek zbałamuci
otwórz swoje dziwne wnętrze
uwolnij duszę jak najprędzej

Rozpuść siebie w wodzie wodzie
połknij otchłań świadomości
zamknij problem zamknij problem
umysłowi opuść wodze

Dotknij nieba dotknij nieba
obij organ o wątrobę
odpuść sobie odpuść sobie
zasmakuj w kurczliwym wszechświecie

sobota, 25 czerwca 2016

Obfitość

Obfitość

Dwa serca mi wyrosły i nimi oddycham.
Rozszerzyły klatkę żeber,
naprawdę mogę oddychać.
wdech wydech

Hipersześcian moim domem,
tam kieruję czworo oczu
na osiem barwioną tęczę,
słucham delfiniego głosu.
Jest ósmy dzień tygodnia,
więc mamy mnóstwo czasu
by zdążyć się połączyć
za pięć po w pół do piątej.

Trójkąt jest moim domem,
dwie kropki, brak przestrzeni,
tworzymy czwarty wymiar,
podróżujemy w masie.
Nie dowiesz się czym jestem
dopóki mnie nie skradniesz.
Dłonie wiecznie spragnione
wypiszą nieskończoność.


piątek, 24 czerwca 2016

Dwadzieścia

Dwadzieścia

ja jestem ziarnko piasku,
spróbuj mnie rozgryźć, a poczujesz zgrzyt,
słyszysz łamanie kości,
a może to tylko mój krzyk?

ja jestem solą w Twoim oku,
koniecznym składnikiem łez,
zawsze będę u Twego boku,
noc i dzień. życie i śmierć.

dwadzieścia razy do roku,
sztylet w pierś, połknij sny,
nie wierz już w te lepszą przyszłość,
nie nadejdzie, nie przyjdzie nic.

więc proszę nie rań mnie,
nie mów, że czujesz coś.
każdy sympatii gest
wwierca się we mnie na wskroś
nie tul bo boli, nie mów bo rani,
też nie dotykaj, bo parzy.
póki nie będzie wszystko stabilne,

muszę swe uczucia zabić.

nie spalę słów, rzuconych na wiatr,
zachowam w sercu i nie zapomnę,
gdy z innym w rozkosz oddasz się,
ja wtedy wspomnień tych dotknę.

nie mogę przestać, zaklęty krąg,
chcę się wydostać, zabierz mnie stąd,
życie mi chyba wypada z rąk,
niech się rozsypie, ratując wciąż.

nie pozwól im mówić o teraz,
ja nie chce już myśleć i śnić,
chcę w Twoich się ustach zapomnieć.
i tam trwać, bo tak nie da się żyć.


czwartek, 23 czerwca 2016

Dlaczego

Dlaczego

Dlaczego nie ma magii, światełka i blasku?
Dlaczego nie ma ulgi, błogości, spokoju?
Gdzie się podział mój uśmiech na twarzy o brzasku,
i gdzie mój lek na ciągle uczucie znoju?

Dlaczego wciąż marzę o silnych doznaniach?
Dlaczego chcę kochać mocno i szaleńczo?
Dlaczego mój umysł jest nie do poznania
i czemu chorych myśli koroną go wieńczą?

Dlaczego wołają mnie moje łabędzie?
Dlaczego mój feniks nie lęgnie w popiele?
Skoro ich nie było i nigdy nie będzie,
dlaczego wciąż marzę o nieznanym ciele?

Dlaczego przygodzie spełnionej nie wierzę?
Dlaczego wciąż marzę i pragnę by kochać
tak jak się nie da, na cuda się mierzę
by po nieosiągalnym znów cierpieć i szlochać?

Dlaczego nie alfa, wciąż omega, czemu?
Dlaczego chcę wciąż pierwszy kochać i zdobywać?
Przecież ból to zada tylko sercu memu,
nie zdobyłem nigdy, znów będę przegrywać.

środa, 22 czerwca 2016

Omega

Omega

Ja nieboskłon, który trzyma gwiazdy
i ja życie na całej planecie,
jestem spektrum barw całego świata,
półcieniem tańczącym gdzieniegdzie.

Jestem energią, która tchnie Wam duszę
i materią, która wszystko tworzy,
temperaturą jestem i przedzimiem,
szarością codzienną istnienia.

Jestem platynową płytką,
zaćmieniem nagłym słońca,
jestem spokojem bezwzględnym i wiecznym,
każdą wersją i pąkiem, przedwiośniem.

Jestem szybkością, której nie uciekniesz,
i atakiem, co spada znienacka,
zmiennością jak wichry i burze,
uniwersalnością, gdy mruczę.

Jestem informacją aż do omega,
oddychaniem ostatecznym i beznadziejnym,
każdą kością i mięśniem, i dźwiękiem,
jestem wirusem, który Was zakaził.

Jestem polem pszenicznym w poranek,
jam świadomość na pewno istnieję,
włosowatym naczyniem jestem,
androgynią, czynem i podstawą.

wtorek, 21 czerwca 2016

Yang

Yang

Jesteś księżyc, co barwi mi noce
i Tyś gleba na której mam stopy,
jesteś cieniem co rzucam na drogę,
zaciemnieniem tego, co nie widzę.

Jesteś ziemią, którą ja się karmię
i wodą, która upaja zmysły,
przyjemnym chłodem i końcem zimy,
czernią mojego spełnienia.

Jesteś srebrnym talizmanem,
krwawym zachodem słońca,
jesteś smutkiem moim i moim płaczem,
introwersją, dojrzałym owocem i jesienią.

Jesteś odpornością, której mi już nie brak
i ochroną, która mnie spowije,
biernością, gdy otworzę umysł,
uległością, gdy poszukam ramion.

Jesteś przestrzenią od nieba do ziemi,
moim wdechem spokojnym, głębokim,
każdym moim włosem i zapachem,
jesteś rośliną, która mnie oplata.

Jesteś sosnowym lasem o północy,
jesteś mózg ideą złączony, sprawny,
statecznym falochronem żyły jesteś
i męskością, rozumem, ułudą.